Archive for June, 2009

don’t you worry about the bill. that can be arranged.

Saturday, June 27th, 2009

[Samaipata, Bolivia]

Fotki sprzed miesiąca z Samaipaty, wioski w której spędziłem 8 dni.
A na fotkach m.in., przygotowania do obchodów i obchody 391 rocznicy założenia wioski, wyprawa do El Fuerte – ruin Inków, Mark – fryzjer z LA i trochę różnych haseł, malunków i reklam wymalowanych na murach.

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

samaipata

ktoś dostał w nos, to popłakał się ktoś… coś działo się.

Saturday, June 27th, 2009

[Sucre, Bolivia]

dzieciak

Po 3 tygodniach w Sucre zaczęły się kwasy. Zazębiło się kilka plecionych naprędce intryg. Podgrzewane na wielu ogniach emocje musiały wybuchnąć. Nie do końca wiem, jak to się stało, że tak szybko rozwinęliśmy te obrzydliwe pajęczyny zależności, relacji, że tak szybko się w tym zaplątaliśmy, osiągnęliśmy stan, że kurs kolizyjny był nieunikniony. Ale dopiero gdy to wszystko wybuchło zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę się dzieje, w jakim błotku stoję i czemu to wciąga. Przebudziłem się w tej pięknej scenerii, wśród ludzi, którzy wiodą tu swoje proste życia, tak odległe od naszych, przebudziłem się i stwierdziłem, że jest tak samo jak “dawniej”, że znowu zasiałem to przed czym zawsze uciekam, pieprzony Big Brother, znowu wdepnąłem w jakiś świat, którym się brzydzę.

Pieprzę cię miasto.

Z Pasikonikiem i Filipem zaczęliśmy kręcić. Trzech krętaczy nakręciło już kilka godzin materiału video. Może powstanie z tego coś ciekawego. Nogi świerzbią do ucieczki, ale tkwimy jeszcze przez moment w tym bagienku (czyli w tym pięknym mieście). Jeszcze się nie pozabijaliśmy nawzajem. Choć było blisko.

Ciężko jest przecierać ścieżki, gdy mieszka się w betonowej dżungli.

Jak widać jestem w stanie rozkładu bez ładu i składu. Ale jeszcze kilka dni. I znowu będzie długa droga przede mną. I NIEZNANE. I zacznie się jakaś historia zupełnie od nowa.

sometimes it’s hard to have an easy life

Thursday, June 25th, 2009

[Sucre, Bolivia]

maska

Wczoraj w mieście pojawiły się maski. Co prawda w Sucre nie zanotowano jeszcze przypadków świńskiej grypy, ale boją się, bo w sumie w innych miastach jest już ze 30 przypadków. Boją się głównie turystów, bo to oni przywlekają te paskudne choróbstwa.

Efekt jest taki – nie widać już ślicznych uśmiechów tych wszystkich kelnereczek. I dużo trudniej je teraz zrozumieć, umyka znaczna część komunikacji niewerbalnej.

Mam nadzieję, że to tylko chwilowa moda.

A o mnie się nie bójcie – regularnie się odkażam.

PS. A dziś maseczki były już zazwyczaj zsunięte. I bardzo dobrze. A kelnerki po godzinach i tak zwykle umawiają się z białasami.

El odio es amor frustrado y al agresión es una técnica de buscar amor

Monday, June 22nd, 2009

ramiro diaz to szymon

Hi , my english not is good, but i can understand anything.
Maybe you don’t remeber me? but i remember you,
You were in my country (Sucre-Bolivia) and you took pictures about theatre street, now i want the prictures about my work, please cant you send me? i’m wainting news about you and the pictures, write me ok?
and i’m so sorry about my english, is really terrible.
bye, i send you a big hug….
Antonio

“El odio es amor frustrado y al agresión es una técnica de buscar amor”

MADE IN BOLIVIA
antonio

####################################################
szymon to ramiro diaz

Hola Antonio,

Si, recuerdo a tu y tus amigos. Su teatro de calle es muy amable.

Envio las imágenes de esa noche. Por favor, envíe a sus amigos tambien. Si tu lo puso a la Internet por favor escriba mi nombre.

Estoy en Sucre, yo gusta la ciudad mucho! Puedes mirar mi blog por mas photos de mis viajes: www.mywayaround.com

See you around!
Szymon

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

street theatre

ten uśmiech twój każdego ranka przypomnę sobie będąc w biedzie

Wednesday, June 17th, 2009

[Sucre, Bolivia]

pani z soczkiem

Oto seniora, od której co najmniej raz dziennie kupuję szejki owocowe. Seniora bez zęba na przedzie.

Tymczasowa stabilizacja, przetarte ścieżki po mieście, znowu mam lokalny numer telefonu, przygody z Pasikonikiem, Filipem i Luisem, te miejsca, bary i lokale należą do nas. Dużo przygód, pierwsze randki po hiszpańsku, życie pełną gębą. Więcej zdjęć i historii wkrótce.

a tymczasem

Friday, June 12th, 2009

Wciąż jestem w Sucre w Boliwii. Fajne, spokojne miasto, śniadanie z soku ze świeżych owoców od pani z warkoczykami na ryneczku, potem trochę pochodzić po ulicach, plaza (main square), spotkania ze znajomymi podróżnikami, piwko, jakaś kolacja razem, hostel. Ulice wydają się być bezpieczne, dzieciaki w mundurkach szkolnych, sporo gringos, wszyscy pozytywnie nakręceni, spotęgowane pozytywne emocje. Jeśli ktoś szuka sobie fajnego miasteczka, żeby na przykład pouczyć się hiszpańskiego przez kilka tygodni, to Sucre jest takim miejscem.

Spotkałem Filipa (on the road), wszedł do baru, wypatrzyłem go, Filip!, zapraszam, dosiądź się, zdrówko, to musiało się tak wydarzyć, crazy small world.

A Wojtkowi i Edycie dziękuję za linka. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym kontynentem, to niech koniecznie zajrzy na ich stronkę z dużo bardziej profesjonalnym podejściem do tematu (niż to co ja tutaj serwuję), ich latynoamerykę, fotograficzno-liryczny zapis ich 6-miesięcznej podróży po kontynencie. Dobrzy wirtualni znajomi, pewnie też gdzieś się jeszcze spotkamy.

A poza tym żyję, a nawet kwitnę, piękny stan umysłu, szczere uśmiechy, wiatr we włosach i słońce prosto w twarz.

PS. Niedługo stuknie roczek od kiedy nie pracuję. :) Still with no direction home.
PS2. Mat i Rikki, udanego ślubu i wesela życzę. Szkoda, że mnie tam nie będzie. Nie tym razem. ;)

tam gdzie zaczyna się spacer

Saturday, June 6th, 2009

[happy valley, Bolivia]

Nazywa się Pasikonik.
Lat: dwadzieścia kilka.
Narodowość: Wszechkrólestwo Polandii.
Zawód wykonywany: życiowy nomad.

pasikonik

pasikonik

Spotkałem go na lokalnej imprezie w Samaipacie w Boliwii. Dotarł tu autostopem z Brazylii dwa tygodnie wcześniej. Szybko poznał miejscowych “hipisów”. W zamian za jedzenie, miejsce do spania, czasem flaszkę, czasem coś jeszcze, zamieszkał w domku na zboczu doliny pośród mandarynkowych i cytrynowych sadów. Zajmuje się tym miejscem, sprząta ogród, karczuje rośliny. “Tu jest cudownie, tu spacer zaczyna się z pierwszym krokiem, nie jest tak, że musisz iść kilkaset metrów, czy kilometrów, do parku, żeby mieć spacer.”

Odwiedziłem go w “jego” domku. Opowiedział mi trochę o swoich legalnych i nielegalnych przygodach. Studiował leśnictwo i dziennikarstwo. Mieszkał w jaskiniach Andaluzji, mieszkał w leśniczówce w polskich puszczach, pracował w lasach Irlandii. Pisuje do jarocińskiej gazety.

Zostałem tam na noc. Cisza, czasem przybiegnie wegetariański pies sąsiadki (kilometr dalej), by poprzymilać się w nadziei na smaczny kąsek. Palimy w kominku, parzymy herbatę. Wino, mandarynki, chleb z twarogiem i pomidorem…

pasikonik

pasikonik

pasikonik

pasikonik

pasikonik

“Ja nie chcę stąd wyjeżdżać” – mówi. Ale serce ciągnie go gdzieś indziej. Nie chce wracać do Europy, pozamykał tam wszystkie sprawy. Poza jedną. “Wrócę tu, przyjadę tu z Nią.”

Rano bierzemy się do roboty. Piła, maczeta. Ścinamy chore drzewo – będzie na opał do kominka na kolejną zimną noc. Pasikonik stara się oszczędzać, właśnie wrócił z mini-operacji palca. Wlazł mu kolec z drzewa mandarynkowego. W tych warunkach byle drzazga może spowodować infekcję. Jego ręce są całe poranione. Na środkowym palcu prawej ręki opatrunek. To dlatego, że w pierwszym tygodniu ogarnięty hura-optymizmem i zapałem pracował bez rękawic. Mi też wchodzi drzazga. “Nie ignoruj małych, czarnych kropek” – ostrzega śmiejąc się.

pasikonik

pasikonik

pasikonik

“Ja chcę tak żyć” – mówi – “ja chcę być biedny”.

pasikonik

Więcej o jego przygodach możecie przeczytać na jego blogu.

This post is a part of my miniproject “dreamers“.

salario boliviano

Saturday, June 6th, 2009

salario boliviano

20 Bolivianos = 10 PLN

razdwatrzy?

Saturday, June 6th, 2009

[Samaipata, Bolivia]

samaipata

samaipata

samaipata

Czasem nie moge sie zdecydowac.

A tymczasem dzis w koncu zdecydowalem sie ruszyc dalej, z Samaipaty do Sucre.

me cago en la tapa

Friday, June 5th, 2009

[Santa Cruz, Bolivia]

Przyjeżdżam pociągiem do Santa Cruz – największego miasta w Boliwii. Dzwonię do Luisa, lokalesa, kumpla Andressy. Cześć, cześć i już kumple. Luis pracuje w Tigo, jednym z większych operatorów komórkowych w Boliwii. Poza tym jest na wokalu w zespole hardrockowym. I znowu grillowanie, piwka, znajomi znajomych. A wieczorami jeżdżanie samochodem po mieście ze spuszczonymi szybami słuchając ostrzejszej muzyczki. Leci “Go with the flow” – Queens of the Stone Age, kawałek który Ignacio zawsze puszczał w samochodzie zaczynając wieczór w Brukseli, ot takie deja vu, zbieżność gustów i sytuacji w dalekich miejscach na świecie, uwielbiam takie sytuacje. I odwiedzamy knajpy i kluby gorsze i lepsze. Wybraliśmy się też na pobliskie wydmy gdzie dzieciaki jeżdżą na quadach i ćwiczą sandboarding.

A w hostelach zdarzają się coraz większe freeki. Pięćdziesięciokilku-letni przedwcześnie emerytowany opertaor koparki z Kalifornii, który czeka na poprawę koniunktury, bo uważa, że jest za młody, żeby nie pracować. Albo Egipcjanin z USA, wiecznie na haju, który szuka miejsca, gdzie będzie miał czystą wodę i będzie mógł “grow my own stuff”. Opowiada o tym, jak to chlorowana woda źle działa na organizm, o doświadczeniach z herbatką szamana w amazońskiej dżungli, po zażyciu której ma się 6 godzinny film, i można się samemu wyleczyć (poprzez zrozumienie najczęścięj psychologicznej przyczyny) z bólu kręgosłupa a nawet z raka. Spróbował terapii 12-krotnie. Right. Albo jego kumpel, również obywatel Wszechmocarstwa, który opowiada historie o tym, że oświadczył się swojej dziewczynie tym samym pierścionkiem co swojej ex-żonie, ona wyczuła, że ktoś już go nosił i nie chciała go przyjąć, więc koleś przybył z zamiarem przehandlowania tego pierścionka na szlachetny kamień u górnika. W międzyczasie pierścionek został skradziony wraz z paszportem, ale spoko, bo koleś wie kto to zwinął, zna imię, nazwisko i adres lokalnego złodziejaszka i ma zamiar go kontr-okraść, bo podróżuje z zestawem małego-złodzieja do otwierania zamków. (to wersja okrojona i mocno skrócona tej historii). Słuchasz gościa i nie wiesz, czy to prawda, czy marihuanowa jazda.

Zaprzyjaźniam się z Luisem – audio boyem i Markiem – fryzjerem/antropologiem z LA, razem wybraliśmy się do Samaipaty (o tym w następnym odcinku).

Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia/zauważone dziwactwa, to:
– Boliwia to taki Meksyk, tylko trochę bardziej (w przeciwieństwie do Argentyny, Chile i Brazylii, które w porównaniu są duuużo lepiej rozwinięte)
– tu żołnierze na dworcu chodzą z maczetami
– na środku drogi stoi biedak z łopatą przy zasypanej piaskiem dziurze i liczy na datek za tę usługę od przejeżdżających kierowców
– policja jeździ pick-up’ami, 4 w samochodzie, 5 na platformie w kaskach, gotowych, by zeskoczyć i interweniować (lub wskoczyć i ewakuować się ucieczką)
– wojsko dorabia sobie oficjalnie świadcząc powietrzne usługi transportowe małymi samolotami

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Santa Cruz, Bolivia

Takie byly pierwsze wrazenia z Santa Cruz. Zdjecia robione glownie z samochodu Luisa. Ale to bylo dawno temu. Tymczasem wciaz jestem w Samaipacie i wciaz nie znalazlem powodu, zeby stad wyjechac.

welcome to Bolivia

Tuesday, June 2nd, 2009

Mam sie zdecydowanie dobrze. Ostatnia znana lokacja: Sapaipata, wioska pomiedzy Santa Cruz i La Paz. Dzieja sie ciekawe rzeczy, ale internet wolny, wiec na material musicie panstwo poczekac.