They do get disoriented. They end up in places they shouldn’t be, a long way from the ocean.

2010-07-14 – 23:40


just to make you smile

“Teraz jest mój karnawał. W środku boliwijskiej zimy. Stan beztroskiej zabawy. Współdzielenie chwil i uśmiechów. Jakby na chwilę nic innego nie istniało. I było tylko tu, i było tylko dziś.” – zapisałem 28 czerwca zeszłego roku.

A teraz. Jadam w lepszych restauracjach. Pracuję ciężko. Męczy mnie mieszkanie w naszej Auberge espagnole. Chcę mieć swoją lodówkę, tylko swoje rzeczy w kuchni. Męczą mnie cudze fusy z kawy w zlewie. Nie imprezuję za dużo. Budzik na 7:40.

Przejechaliśmy piaskowymi, shitowymi drogami z Trinidadu przez wioski do Rurrenabaque, a potem przez Caranavi i Coroico do La Paz. 600 km po drogach gdzie średnia prędkość przemieszczania wynosi 30 km na godzinę. We współdzielonych taksówkach, gdzie przesiąkasz cudzym potem. Widzieliśmy, powdychaliśmy gorące powietrze, spaliliśmy ciała słońcem, ale to już inny odbiór. Męczą shitowe hotele. Z ulgą w turystycznych miejscówach bierzemy lepszy pokój. Bo to nie podróż, wyprawa, walka, lecz tydzień wakacji, odpoczynek od pracy. I cieszy zimne piwko i dobre żarcie w restauracji.

Ale jeszcze będą zmiany. Porwie mnie nagła fala. Albo rozsądnie, po trochu wydłubię sobie coś lepszego. Bo ja chyba uzależniony jestem od zmian. Rutyny nienawidzę. Byle do przodu. Robić coś pożytecznego. Wciąż odkrywać, poznawać – taki jest cel. Tylko czasu tak bardzo mało. “Zrównoważyć życie zawodowe z osobistym i osiągać wysokie zarobki”, hmmm…, jak od tego uciec, jaki jest właściwy balans? Nawet w Boliwii ta ścieżka okazała się najprostszą, żeby tu zostać. Bez walki, hop siup i jesteśmy w prawie-korporacji. Dużo szczęścia, czy zwykła pułapka? Chwilowy brak energii, żeby się szarpać i płynąć pod prąd. Bo samo utrzymanie się w Boliwii i życie w tej rzeczywistości wcale nie jest wystarczającym wyzwaniem, ot to tylko miejsce.

Frajdę sprawia gotowanie. A Ty pokazujesz mi nowe kulinarne światy. Tylko przeszkadza zmęczenie i podkurwienie pracą. Powoli poprzesuwać suwaczki. Szukamy balansu.

I dalej nie mam pojęcia jak to wszystko się skończy. Widzę perspektywę może na rok do przodu, a potem to zupełnie nie wiem. Australia, Afryka, Indonezja – tam jeszcze mnie nie było. Czy mi się jeszcze chce, czy tam dotrę? Czy tutaj kotwica?