s/la/r/ kulawa prawda

2012-06-05 – 23:07

Jesteśmy dziećmi rodziców ze straconego pokolenia. 50 lat komunizmu i okupacji radzieckiej wyssaliśmy z mlekiem matki. Cerowane skarpetki i łaty na spodniach. Zamknięci w bloku wschodnim. Wychowani na Stasiu i Nel, i Tomku co miał strzelbę i buszował gdzieś po stepach z kowbojami i indianami.

I nagle, bęc, zmiana, możemy pożeglować w którymkolwiek kierunku, granice są otwarte, stoi otworem szeroki Świat.

Stąd i młodzi podróżujący Polacy mają namaszczenie do podróżowania. Niektórzy nieśmiało na Ibizę, do Egiptu, czy na Teneryfy. A inni na całego, w te najdalsze zakątki. Z dużymi aparatami i blogami w Internecie, bo przecież robią coś, o czym nikt w Polsce nie śnił 20 lat temu. By łapać te chwile, zobaczyć, poczuć, jaki jest naprawdę ten Wielki Świat.

Są tacy, co wyruszają na długie miesiące. Wyrywają się z tego co trzeba i wypada robić w życiu. A Polska za dziecka przygotowała ich dobrze na taką szansę (obozy harcerskie, czy gorąca herbata w schronisku w Beskidach, Gorcach i Bieszczadach). Polak nie zginie nigdzie, Polak prześpi się bez wstydu w namiocie przy stacji na autostradzie, Polak rozpali ogień na stepie pod rozgwieżdżonym niebem. Polak nauczy się przynajmniej paru słów (“Ile to kosztuje?”) w każdym języku świata.

Żeby coś poczuć, zmarznąć do szpiku kości, powąchać, zjeść, usłyszeć. Coś odkryć, znaleźć, położyć na czymś rękę.

I są tacy, którzy to robią, jedni lepiej niż inni, z innych powodów, ale po swojemu. I to się liczy.

Bartka i Martę poznałem u siebie, w La Paz. “Ona – nigdy nie przestaje się uśmiechać, on swoim inteligentym poczuciem humoru przesiąkniętym sarkazmem czynnie jej w tym pomaga.”. Nawet pomagali nam w przeprowadzce do naszego pierwszego wspólnego mieszkania (i byli świadkami katolickiego rytuału, który odprawiła babcia Gabichy, który prawdopodobnie był domowym ożenkiem, ale dotychczas nie wiemy). Akurat trafiłem na moment, kiedy Marta po raz drugi złamała nogę, co nie przeszkodziło jej się uśmiechać i kuśtykać o kulach po stromych ulicach Miasta w Wielkiej Dolinie. 100% pozytywnego wrażenia i 30 punktów za technikę.

Wydali książkę. Co więcej, podarowali mi ją (a nawet na stronie 318 Ambasadora wspomnieli). Niestety bez dedykacji, ale co tam, nadrobi się kiedyś przy piwku. Książka dobra jest, bo oni pięknie podróżowali. Bardzo po swojemu, raz po raz uciekając z przetartych ścieżek. Nawet jeśli, byłeś jednym ze szcześliwców, którzy kiedyś też przez wiele miesięcy mieli okazję żyć w drodze, to wciąż czytając tę książkę co jakiś czas wzdychasz “ehhhh”, czasem się uśmiechasz, a czasem wzruszasz. Bo oni zrobili to tak jak należy. Rozkminili system. Podróżowali bardzo blisko ziemi z buta, na kolejnych kupowanych w różnych krajach środkach transportu. Bez ściemy, bez koloryzowania.

To dobra książka o podróżowaniu. Mam nadzieję, że natchnie wielu młodych wspaniałych ludzi, by robić to w ten właśnie sposób. Po swojemu. Szukając własnego szczęscia. By pójść jeszcze dalej.

Jedyne czego mi w tej książce brakuje, to odrobiny intymności. Bo to nie jest tak, że w podróży cały czas chodzisz z otwartą z zachwytu gębą. Dużo się dzieje poza tym. Dużo codzienności, nauki, myśli w głowie, gdy jedziesz szturem na motorze. Dużo zderzeń z tym co można i trzeba, komu się ukłonić, a komu pokazać środkowy palec. Ta strefa intymna jest w książce ledwie muśnięta. Ja chciałbym mieć w to wgląd. Ja chciałbym poza częścią o podróżowaniu przynajmniej rozdział o mądrościach życiowych w stylu Beaty Pawlikowskiej (hłehłe). No ale pewnie za dużo wymagam, bo to w końcu książka o podróżowaniu ma być, a nie o pieleniu ogródków.

I jeszcze jedno co mnie uderzyło. Książka jest pięknie wydana (mimo, że drukowana w Inowrocławiu). Super zdjęcia. A okładkę zaprojektował Najlepszy Ilustrator w Polsce wraz ze swoją równie utalentowaną babą.

Książkę z autografem możecie nabyć bezpośrednio od autoróów na Przystanku Bieszczady. I kto wie, może dla kogoś będzie to takie spotkanie jak moje kiedyś z Kingą, gdy kupiłem od Niej książkę. Może ktoś kto zobaczy ich, przeczyta, to uwierzy, że da się i też wyruszy i za 20 lat odwiedzi mnie w La Paz. :)

PS. Ja też jakiś czas temu zrobiłem retrospekcję tego co zostaje w głowie po takiej podróży. Kiedyś Wam pokażę, jak tylko dorwę się do jakiegoś skanera.

Post a Comment