Archive for November, 2012

Sometimes it’s good to be true

Tuesday, November 27th, 2012

image

Alaska

Sunday, November 25th, 2012

Czy jest tam jeszcze coś co trzeba odkryć?

u nas w Boliwii

Wednesday, November 21st, 2012

Dziś w Boliwii odbywa się censo, czyli spis ludności. Co to oznacza w praktyce? Zakaz ruchu samochodów i pieszych od 00:00 do 18:00. Oczywiście dzień wolny od pracy. Poza tym jak zwykle prohibicja, ba, nawet zakaz spożywania alkoholu we własnym domu. W praktyce? Wczoraj wieczorem z zapasem browarów udaliśmy się do Mamy Gabichy. Mięsko też zostało zakupione. Więc rano śniadanko (koło 10tej). Ankieter przyszedł w samą porę, około 13stej. Zadał nam kilka fajnych pytań. Kto jest najważniejszy w tym domostwie? Z czego zrobione są ściany? Czy dach pokryty jest słomą czy liśćmi bananowca? I sobie poszedł. Więc my zaczęliśmy grillowanie. Tak się składa, że dziś urodziny ma mój Tata, a także Naleśnik i Natalia. Wszystkiego najlepszego (załączam zdjęcie browara w tej intencji).

A co to oznacza w praktyce? Parillada (czyli po naszemu grilowanie, choć grilować tak jak w Ameryce Pd., to wy w Polsce nie umicie):

El Kosmito obchodził okrągłą rocznicę (kilometrocznicę):

…więc należało mu się trochę miłości. Z tej okazji (i nie tylko) zabrałem go więc na ulicę, która mnie zafascynowała. Ulicę Mechaników, ludzi, którzy pomogą ci rozwiązać każdy twój samochodowy problem. A najlepsze jest, to, że robią to na miejscu i za niewielkie pieniądze. I pozwalają ci patrzeć, jak młotkiem i łomem naprawiają problem przekrzywionej kierownicy na przykład. :) Tak mi się spodobało, że byłem tam w ostatnim tygodniu 3 czy 4 razy.

A na zakończenie jedna historia z naszej wycieczki (550 kilometrów boliwijskiej drogowej żeglugi). Otóż jedziemy sobie we troje (bo Gabicha jeszcze była w Europie) i mijamy parkę z dzieckiem na plecach. Więc się zatrzymujemy, a co tam, w końcu dobrzy z nas ludzie, mimo że biali. Auto małe, więc mówimy, słuchajcie tylko matka z dzieckiem, a chłop niech idzie z buta drogą. Ale potem serce nam zmiękło i chłopa też wzięliśmy. I ciasno trochę było. No to jedziemy dalej, a tam jakiś rozkraczony motor. Chłop mówi “zaczekaj chwile, to moje ziomki, co po mnie wyjechali, pójdę się z nimi rozmówić“. Ja mówię “dobra, ale masz 2 minuty“. No to chłop pędem do motoru, i wraca… z kolejnym dzieckiem i wielkim workiem, który wrzuciliśmy na dach. Pośmialiśmy się i pojechaliśmy dalej wesołą gromadką.

zagadka – wskaż, kto na załączonym zdjęciu pochodzi z miasta, a kto nie.

gdybym nie był tym kim jestem i nie mieszkał tu gdzie mieszkam

Monday, November 19th, 2012

Gdybym miał wybrać z miast w których byłem te 3 najlepsze, i gdyby nie mogła to być Gdynia, to…

Rio de Janeiro…

Jest taka skała w Rio, gdzie ludzie przychodzą co wieczór i patrzą jak słońce zachodzi w oceanie. A jak już zajdzie to biją brawo. Miasto zachwyca. Ocean, plaże, ciepły klimat, tropikalna dżungla. Kolorowe i piękne dziewczyny. Rio to miasto zdecydowanie warte odwiedzenia szczególnie w te polskie zimowe miesiące.

Brazyliczycy, starają cieszyć się każdą chwilą życia, z resztą to życie poznałem od podszewki mieszkając ze studentami, w 7 osób w 3 pokojowym mieszkaniu. I przez ponad 2 tygodnie to z nimi poznawałem tajemnice tego miasta. Radość życia, piękna pogoda, ale i wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo. Czy to tylko iluzja, strach białego turysty przed nowym miastem, czy też rzeczywistość? W Rio czujesz ten dreszczyk, wiesz że kilka kilometrów od centrum, na okolicznych wzgórzach rozciągają się favele, dziennice biedy, gdzie choć żyje też niższa klasa średnia, to jednak prawa nie egzekwuje tam policja. Nie oznacza to, że jest to świat bez zasad, o nie. Tam po prostu porządku pilnuje ktoś inny. I wiesz, że jak nad favelą pojawiają się fajerwerki, to znaczy, albo że Flamengo wygrało mecz, albo że masz siedzieć w domu bo po wąskich uliczkach i tysiącach schodów wchodzi do faveli transport narkotyków. To miasto jest piękne, agresywne, uzależniające. Jeśli nie potrafisz dotrzymać mu kroku – odpadasz. Ja chyba długoterminowo bym nie podołał.

Nad wszystkim czuwa figura Jezusa, punkt orientacyjny, ale także wielki symbol. Dobra które zwycięża i jest ponad małymi brudami. Niewidzialnej opieki nad wszystkimi maluczkimi.

 

Hong Kong…

Hong Kong jest miastem podobnym do Rio jeśli chodzi o krajobraz. To również skały, ocean, wyspy, tropikalna zieleń. Ale to miasto o zupełnie innej kulturze. Nowocześni, dobrze wykształceni młodzi ludzie, mówiący perfekcyjnie po angielsku (brytyjska exkolonia, dah), z którymi być może nawet mógł się zaprzyjaźnić. Niesamowite jedzenie, małe uliczne restaur acje. Ale niestety, to wyspa, miliony skupione na niewielkim kawałku ziemi, mała enklawa kontrolowanej (pozornej) wolności przylepiona do Chin.

(Na marginesie, jest jeszcze jedno miasto podobne do tych dwóch, a nazywa się Istanbul. Piękne, ale niestety kulturowo zbyt odległe. Turkom po prostu nie ufam. I chyba nawet pita na każdym kroku herbata i faja wodna spalona na tarasie wyłożonym poduszkami, z widokiem na Cieśninę Bosfor nie przekonają mnie do tego miasta. Ci ludzie są dla mnie zbyt dziwni. Niby nowocześni, niby państwo świeckie, a nie muzułmańskie, to jednak w tym jak się zachowują, knują, jest dużo jakiś ciężkich, spaczonych światopoglądów i sposobu w jaki patrzą na pewne kwestie.)

 

La Paz…

No i przechodzimy do La Paz, czyli miasta w którym mieszkam. Czemu lubię to miasto? Bo to nieodkryta zagadka. Największa indiańska wioska świata. Wyobraź sobie Indian, którym nagle dasz samochody i komórki. Tak to właśnie będzie wyglądało: na ulicy brak zasad, stragany na każdym kroku, psy bez obroży. Film o dzikim zachodzie wyświetlany 24h na dobę, pokazujący drugą stronę medalu, życie ludzi, którzy polowali na kowbojów. Miejsce gdzie La Paz jest położone jest surowe, ale spektakularne. Dolina wypełniona po brzegi domami. I Illimani, zawsze zaśnieżona święta góra widoczna ponad miastem.

Ludzie w La Paz są tacy jak miejsce – surowi. Trudno się z nimi zaprzyjaźnić, mam wrażenie, że kulturowo są zbyt odlegli by się do nich przebić. Są zagadką, fascynują, nigdy nie wiesz co siedzi w ich głowach (a oni co w twojej ). W swoich nieotynkowanych domach wieszają telewizory LCD, ale oglądają na nich nagrania z karnawałowych parad. Jedzenie jest proste, ale intensywne, dużo mięsa, tłuszczu. Owoce pyszne przez cały rok. A w promieniu kilku godzin od La Paz ciekawe miejscówki na weekendowe wypady. Więc życie tu to wciąż przygoda.

niech Ci się śni

Monday, November 12th, 2012

even though you are on the other side of the world, i hope you’re not getting me wrong

Sunday, November 11th, 2012

bo kawa to rośnie na półkach w supermarkecie

Friday, November 9th, 2012

ile jest we mnie tego co kocham? czy to tylko małe ucieczki raz na miesiąc? ile jestem w stanie zaryzykować, żeby mieć tego trochę więcej? kiedy czuję się naprawdę dobrze? czy takie chwile jeszcze istnieją? czy została mi już tylko poranna kawa i wieczorna łiski?

Uwaga. Na blogu pojawią się reklamy.

długi weekend

Tuesday, November 6th, 2012

550 km, 100 litrów benzyny,
w tym 300 km po szturach, gdzie średnia prędkość wyniosła 26 km/h
najniższa wysokość 1000 m n.p.m., nawyższa 4700
od zaśnieżonych szczytów aż po dżunglę, gdzie na drzewach rosną mango

pierwsze takie święto

Thursday, November 1st, 2012

– Co robisz w Święto?
– To co zawsze… spotkam się ze znajomymi, pewnie napijemy się wina. Święci będą pić z nami.

Kuba, byłeś, jesteś i będziesz z nami.