Search Results

ktokolwiek słyszał ktokolwiek wie

Sunday, June 26th, 2011

Za tierralatina.pl powtarzam, zaginęli w Peru Celina Mróz i Jarosław Frąckiewicz. Może to zwykłe opóźnienie w ich planach, na które nie mieli wpływu (moja łódź na Amazonce miała 4 dni opóźnienia), ale Oni raczej należą do tych, co zwykle nie spóźniają się na samolot. Jeśli ktoś coś wie to niech skontaktuje się z placówkami dyplomatycznymi i tierrąlatiną, coby odwołali alarm i wszyscy przestali się martwić.

A Szymon tymczasem po raz pierwszy od 1,5 roku opuścił Boliwię, by na niezadługo pobawić u Brazylijczyków. Pozdrowienia z Rio Branco. A niedługo “boskie” Buenos Aires.


Update: już wiadomo, że nie odnajdą się. :(



gonna get back to basics guess i’ll start it up again i’m falling from the ceiling you’re falling from the sky now and then

Monday, September 27th, 2010

Wrzesień 2009.

Dziwna była podróż ta moja podróż do Amazonii. Te osiem dni “uwięziony” na łodzi. Dziesiątki przystanków po drodze (rzece) przy kilku chatach na skraju amazońskiej dżungli. A potem Iquitos, 400-tysięczne miasto do którego można tylko przypłynąć albo przylecieć.

Popłynąłem do Pevas dobę od Iquitos. Ten fragment podróży prawdziwie mnie wykończył.

Wizyty w jakichś wioskach, gdzie ludzie nic nie robią, gdzie prąd włączają tylko na trzy godziny dziennie, i które to godziny ludzie spędzają na oglądaniu telewizji i marzeniu o samochodach i innych gadżetach filmowego świata, które zupełnie nie pasują do miejsca, w którym mieszkają. Nigdzie tak często mnie nie pytano “ile kosztował twój aparat”, co doprowadzało mnie do irytacji, ta chęć porównania się do kogoś z innego świata przez ludzi, którzy żyją niemal nie pracując. Bo gorąco, a dżungla obwita jest w jedzenie, więc żyją w prymitywnych domach, by wieczorem usiąść na ulicy przy sklepie (bo przecież samochodów w wioskach nie ma), przekąsić smażone banany z kawałkiem kurczaka, i pogapić się na miejscową młodzież grającą w siatkówkę.

Nie miałem moskitiery, antymalaryków nie brałem, więc spałem w ubraniu. Z resztą wszystko było w takim syfie, że lepiej niczego nie dotykać bezpośrednio. Wilgoć, grzyb, robale, ćmy wielkości nietoperzy.

Zrobiłem trochę zdjęć, skoro już tam byłem, przy okazji, trochę na siłę, bo ciężka to była podróż. Nie było zachwytu, ciekawości. Samo bycie tam było ogromnym wyzwaniem, niemal zmuszałem się, by cokolwiek zrobić. A robić nie było czego, brak prądu w dzień, brak nawet książki.

Nie wyprawiłem się na tripa do dżungli. Byłem przekonany, że dotarłem wystarczająco daleko. To nie dla mnie, to nie dla białych ludzi.

Dużo czasu na zmierzenie się z własnymi myślami. Za dużo.

To był koniec mojej podróży. Przejechałem przez wszystkie strefy klimatyczne Ameryki Południowej.

Zrobiłem trochę zdjęć. Zmęczone kadry. Większość materiału wciąż nietknięta leży na twardym dysku.


[Pevas, Perú]



irregular around the margins

Monday, September 21st, 2009

[Iquitos, Perú, Amazonia]

Zdjęcia z Iquitos, głównia z Belén, biedniejszej dzielnicy zbudowanej w rozlewisku rzecznym. Domy na palach, stojące i pływające. Taka fajniejsza Wenecja. Jest pora sucha, więc poziom wody jest o kilka metrów niższy niż w porze deszczowej, tam gdzie były kanały teraz są uliczki, boiska. Przez pół roku transport tu odbywa się głównie łódkami. Łódką płynie się na zakupy, łódką odwozi się dzieci do szkoły.

I znowu spotykam tak po prostu cudownych, zwykłych ludzi, którzy pozwalają mi wejść do swoich domów, pozują do zdjęć. Opowiadam im o Polsce, że zwykle mamy 3 miesiące śniegu, i że wtedy cały świat jest biały. “3 miesiące śniegu, a potem 9 miesięcy pory suchej?” pytają. I jak tu im wytłumaczyć, że u nas są 4 różne pory roku?

Ostrzegają, że kręcą się tu złe typy, bandyci mogą obrabować, ale jak tu im wierzyć, gdy na każdym kroku spotykam cudownych ludzi.

Uwielbiam tych ludzi za ich wyluzowanie, szczere uśmiechy na twarzach. Czyżby do szczęścia potrzba było tylko dobrej pogody i pełnego brzucha?

Wracam wzdłuż wybrzeża. Zimne piwko w lokalnej knajpce. Wszyscy mega uprzejmi, wystarczy kilka słów po hiszpańsku i już nie traktują mnie jak ufoludka. Strzelam portret lokalnego piwosza.

Dalej wzdłuż rzeki. Kolejne pływające domy. Daleko przy rzece widzę jakiś olbrzymi dom. Okazuje się, że to “Piramida”, komuna hipisów (Rainbow). Ktoś przyinwestował i chciał stworzyć miejsce gdzie gringo mogliby próbować ayahuaski. Projekt nie wypalił do końca tak jak miał. Chwilę z nimi gadam, zwiedzam. Zapraszają, że jak chcę, to mogę tu spać. To nie dla mnie. Poza tym mam swoje zdanie o hipisach i ich komunach, nie dziękuję.

Śmieszna sprawa, bo “hipisi” po dwóch dniach przenoszą się do hostelu. Wygoniła ich z piramidy malaria. Ot ironia losu, kolejny dowód, że niektóre piękne idee, to tylko nieosiągalna utopia.

###

Dziś ruszam dalej. Zostawiam większość bagażu w Iquitos i z małym plecaczkiem i torbą z aparatem wybieram się do Pevas, mniejszego miasta poszukać nowej przygody. Mam nadzieję, że komary mnie nie zjedzą ani nie zarażą. A potem, to już chyba czas zacząć wracać…

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos

iquitos



if you miss the train i’m on count the days i’m gone

Saturday, September 19th, 2009

[rejs Pucallpa-Iquitos, Perú, Amazonia]

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos

boat Pucallpa Iquitos



río abajo

Wednesday, September 16th, 2009

[rejs Pucallpa-Iquitos, Perú, Amazonia]

Statek miał płynąć trzy i pół dnia. Wsiadłem w środę po południu. Wyruszyliśmy dopiero w piątek wieczorem. Dotarliśmy w środę rano. W sumie 8 dni na statku.

Jakie to uczucie być 8 dni na małym statku wraz z 250 Peruwiańczykami? To coś jak medytacja (bo masz dużo czasu na myślenie i gapienie się na przesuwający się brzeg), to powolne osiąganie stanu szaleństwa (bo nie masz gdzie się schować, nie masz co robić, a jakiś debil postanowił być DJem i puszcza na cały regulator jedną płytę w kółko; na szczęście prąd włączają dopiero po 18stej), to jak pobyt w więzieniu (bo nie możesz “wyjść”, bo posiłki zawsze takie same, w tych samych godzinach, bo nie wybierasz sobie kompanów).

Po 7 godzinach w hamaku, z szalejącym żołądkiem i debilem, obok, który właśnie podłączył swoją wieżę, bo nie wystarczała mu głośna muzyka z głośników, zdecydowałem się na upgrade z hamaka na kabinę. Ufff… Namiastka intymności. Jakieś drzwi, za którymi można się zamknąć. Nie ma co się oszukiwać, potrzebuję tego. Zwłaszcza jeśli podróż trwa tydzień.

Tak więc płynęliśmy powoli rzeką, zatrzymując się kilka razy dziennie przy wioskach z chatami pokrytymi liśćmi z palm, żeby załadować/wyładować towar. Na pokład trafiały wielkie kiście bananów, wielkie żółwie, czasem deski. A co jeszcze płynęło na statku? Wszystko. Lodówki, telewizory, meble, żywe świnie, worki z cementem, ciężarówka-chłodnia z lodami… Te statki zaopatrują w końcu 500-tysięczne Iquitos położone w środku dżungli w prawie wszystko.

Pod koniec rejsu chyba pół statku znało moje imię. Dużą rolę w tym miała grupa 30stu 14-latków, którzy płynęli na zawody piłki nożnej w Iquitos. Po tym jak chwilę z nimi pogadałem nie mogłem już przejść spokojnie po pokładzie, bo każdy z nich mówił “Simón!”. Cóż, zawsze lepiej niż “gringo!”, ale i tak po 3 dniach zaczęło strasznie wkurwiać. Poza tym jak to na statku, wszystko cokolwiek powiedziałem komukolwiek zaczynało krążyć w formie plotek, aż w końcu docierało do niemal wszystkich choć odrobinę zainteresowanych/znudzonych uszu.

A w nocy, gdy włączali prąd byłem zwykle już tak wypruty psychicznie, że nie byłem w stanie już nic napisać ani nawet dotknąć zdjęć. Za to przeszedłem znowu Cywilizację i obejrzałem jeden sezon Rodziny Soprano. A i jeszcze setki owadów garnących się do żarówki, ćmy wielkości kolibrów…

To wciąż nie jest narzekanie. Pięknie było! :)



every gun i’ve ever held went off

Wednesday, September 9th, 2009

[La Paz to Coroico, Bolivia]

road from la paz to coroico

road from la paz to coroico

road from la paz to coroico

gdy straciłeś coś co kochałeś
gdy wydaje ci się że zawalił się świat
pamiętaj
wszystko ma swoją przyczynę
to tylko po to byś następnym razem wzbił się wyżej

powstaniesz i jeżeli się otrząśniesz
to będziesz rozumiał więcej i widział lepiej
złe doświadczenie
było lekcją, szkołą, drogą
przeszkodą na drodze do celu

###

A tymczasem wsiadam dziś na statek, który w ciągu 4 dni powinien zieloną autostradą zawieźć do Iquitos, miasta w dżungli, które ma 0,5 mln mieszkańców, a do którego nie prowadzi żadna droga.

Automat będzie publikował kilka postów w międzyczasie, gdy ja będę się lenił, jadł smażone banany, gapił na zmieniający się brzeg.



but i’m supposed to be the good news so i lace up these hard black shoes

Friday, September 4th, 2009

[Lima, Perú]

Luis powiedział mi jakiś czas temu, że podoba mu się w Limie, przypomina mu dom, Sao Paulo. Musi być ohydnie – odpowiedziałem.

Jest w tym podobieństwie trochę prawdy. Płasko jak na patelni. Chaotyczny ruch samochodowy (wieczne korki). Ten specyficzny bałagan na każdym rogu. Pomiesznie z poplątaniem. Apteka, chińska restauracja, sklep z bielizną, punkt rozmów telefonicznych – obok siebie, a wszystko zupełnie w innym kolorze i aranżacji. Tego typu bałagan. Zabudowa trochę niższa niż w SP (chociaż są dzielnice korporacyjnych biurowców). Na ulicach sporo drogich samochodów, korporacyjnych pingwinów w garniturach. Gdyby nie tysiące rozklekotanych autobusów, to można by pomyśleć, że jest się w latynoskiej dzielnicy jakiegoś Chicago.

Jedna różnica, ale istotna. OCEAN.

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

lima

A poza tym – kretyni z autoryzowanego punktu naprawy Canona zdejmując mi stłuczony filtr z obiektywu drapnęli szkło, po czym powiedzieli, że sprowadzenie nowego zajmie 1 – 1,5 miesiąca. Nie ma cenzuralnych słów, którymi mogę napisać co o nich myślę. Po rozmowie z szefem obiecał znaleźć “rozwiązanie problemu” w 2 tygodnie. Czyli wrócę do Limy. Mam tylko nadzieję, że nie utknę w Peru przez nich. Ehhh…

A dziś jadę do Amazonii. Do Pucallpy, potem łodzią w stronę Iquitos. Poza zasięgiem.