Archive for April, 2010

bolivian style

Wednesday, April 28th, 2010

Właśnie wyszedłem z trzydniowego zatrucia pokarmowego. W sumie nic strasznego, standardowe objawy obukanałowe. Ciekawsze jest jednak, to jak się zatrułem. Otóż zatrułem się street foodem w drodze do domu z lokalnego boliwijskiego klubu (gdzie gringosi też czasem trafiają, jednak w liczbie nie przekraczającej 10% ogółu). Muzyka niczego sobie, poza latynoamerykańskim rockiem można usłyszeć także The Doors i tego typu klimaty. Marihuany tym razem nikt sprzedać mi nie próbował, kokainy tym bardziej. Kilku pijanych typów oczywiście chciało się mniej lub bardziej bratać (bardziej to z Olą, która jako blondynka w Boliwii ma wzięcie wszędzie). No ale dobra, wracamy z małą o trzeciej w nocy na piechotę przez miasto (to tylko jakieś 15-20 min i wbrew pozorom opcja na piechotę w centrum La Paz jest bezpieczniejsza niż opcja taxi). Po drodze jakieś młode pijane typy krzyczą za mną “gringo, gringo” i coś łamanym angielskim zaczepieją, więc ja, zgodnie z zasadą taktyki ulicznej, wracam się i zagaduję moim o niebo lepszym hiszpańskim (wciąć jednak kijowym), żeby nie wyjść na miękką faję. Odczepili się. No to dalej z małą idziemy. Na rogu, jedna “quadra” od mojego wieżowca, w nocy rozstawia się “casera” z przenośnym grillem. Grill raz po raz bucha ogniem, gdy ona raz po raz nakłada szaszłyczki i smaruje je bliżej nieokreśloną substancją łatwopalną. A że wszystko dzieje się w środku nocy, to efekt jest raczej widowiskowy. Zamówiłem i ja “una porcion doble” tego przysmaku co zwie się anticucho i serwowany jest wraz z papas (kartofelki) i aji (pikatny sos). Anticucho to posiekane w plasterki kawałki serca krowy. Taka przyjemność za porcję kosztuje 5 bolivianów, czyli 2 PeeLeNy. No tak, bo u nas w Boliwii po pijaku nie chodzi się na zapieksy do budek. No i strułem się na trzy dni. Przesraną resztę weekendu miałem. A w poniedziałek, skoro nie przeszło, to mała zaprowadziła mnie do znajomego lekarza od brzuszków, który ponaciskał i stwierdził, że to kartofelki albo sos były trafne, a nie mięsko, przepisał zastrzyk w dupę i 10 pigułeczek, i życzył zdrowia. No i wyzdrowiałem. Do pracy poszedłem we wtorek i wszytko było ok, wszyscy mnie żałowali, ale jednocześnie zastrzegali, że miałem pecha, bo wszyscy ową “caserę” znają i nigdy się nic nie działo złego. Mi też nie, dopiero za piątym razem mnie trafiło licho. No ale wszyscy się cieszyli, że wróciłem do świata żywych, bo w końcu swój chłop jestem.

A ona, ona, ona tak pięknie się mną zajęła, że aż słów mi brak w tym temacie.

nie odwracaj się jak przeszłość cię ściga spokojne to możesz mieć tętno na rybach

Tuesday, April 27th, 2010

[Curahuara, Altiplano, Bolivia]

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

she wants to live in a place that has a number and a name

Wednesday, April 21st, 2010

wybieram +44 i wkurwia mnie to bo wolałbym 0-22 jeśli mam być szczery

Wednesday, April 21st, 2010

Dawniej mój wingman. Dziś ojciec Albercika. A co TY zrobiłeś przez ostatnie 14 miesięcy?

Wszystkiego najlepszego!

to nie życie mnie goni, lecz to ja urządzam pościg

Monday, April 19th, 2010

llama, Altiplano, Bolivia

Weekend na Altiplano (płaskowyż, wysokość 4000-4500m n.p.m.). W kurzu, zimnie nocą, palącym słońcu w dzień, w ciasnym minibusie.

Wszystko po to, by być trochę bliżej nieba.

moze bys od czasu do czasu nabral troche dystansu do siebie i do twojej wiekopomnej roli, jaka odgrywasz w dziejach swiata

Tuesday, April 13th, 2010

Tamtaram. Nowa jakość w dziedzinie blogów podróżniczych. Bo kto to widział, żeby prowadzić 3 blogi z jednej podróży, w tym dwa komiksy. Raz dwa trzy. Trochę tęsknię.

dawaj tą złą, złych nigdy dosyć

Tuesday, April 13th, 2010

Za śmierć Prezydenta i ofiar wypiliśmy z Olą na koncercie Atajo. Polska zagościła w wiadomościach i na pierwszych stronach gazet drugiego końca świata. Gdyby ta historia wydarzyła się w jakimś afrykańskim buszu, a nie w Europie… Zaliczyłem w życiu kilka twardych lądowań, turbulencji, dziur powietrznych, ale żeby rozbić Air Force One… Takie tragiczne historie to tylko w Polsce.

dobrze że spotkałem tylu ich wyjątkowych zwykłych tak jak ja i opowiedzieli mi że bez marzeń pragnień tych życie wtedy traci sens

Sunday, April 4th, 2010

pique a lo macho

Jak ja się mam czuć? Zadeklarowany antyspołeczniak. Zbuntowany przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Pesymista.

W urodziny chcę się tylko schować gdzieś i przeczekać. Taki lifestyle. Asocjalny typ w obcym kraju. Prawie bez znajomych.

Ale jak zwykle ludzie z którymi skrzyżowały mi się ścieżki spuszczają mi bombę w telefonie i internecie. Do dziś boję się posprzątać wiadomości na mailu. Taki ładunek emocjonalny. Ja wymiękam.

cumpleaños felices. gabicha y szymon

A ona, ona, ona… nawet świeczki na markecie mi znalazła. I wbijała w każdy posiłek, który tego dnia spożywałem. Nawet w kawę z lodami i bitą śmietaną chciała mi świeczkę wbić. I zawsze do tego buziak. Ehhhh. I co ja mam do powiedzenia w takiej sytuacji? Przeciwko czemu mam się buntować? Za dużo emocji, za dużo emocji…

Pojechaliśmy razem do Cochabamby. Było miło, ciepło, smacznie i przyjemnie. Znaleźć jakiś pusty hostel z patio, oknem, pokojem z dużym łóżkiem, łazienką i telewizorem, gdzieś gdzie świeci słońce i jest ciepło. To takie proste.

A na zdjęciach powyżej Pique a lo macho w roli tortu urodzinowego. Czyli posiekane wołowina, paróweczki, papryczka, a wszystko na frytkach zalane sosem – chyba moja ulubiona boliwijska potrawa.

cumpleaños felices. gabicha y szymon

PS. A pokłóciliśmy się dopiero w La Paz. Ale ciiii… ciiii…. już dobrze.