Archive for 2013

powoli wstaję, podnoszę się i obmywam po przejściu fali hejtu. dziękuję rodacy!

Tuesday, December 17th, 2013

Ponownie pojawiłem się na blogu Projektu Bly:
The Eight Qualities of A Great Photojournalist

A jak wszyscy wyjedziemy to kto utrzyma ZUS i OFE? [emsiyay]

Monday, December 9th, 2013

Byłem już na głównej na demotywatory.pl, dziś jestem na głównej na gazeta.pl.

Gazeta.pl   Polska i świat   wiadomości   informacje   wydarzenia

http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,15082618.html?as=1

keep calm and stay weird

Monday, November 25th, 2013

z La Paz, z San Francisco, z Oakland, z Doliny Krzemowej, z Cochabamby, z Santa Cruz, z Coroico. piwne autdorowe imprezy to spotkania HHH “a drinking club with a running problem”.

To były intensywne miesiące. To mój pierwszy od 1.5 miesiąca weekend w domu. A ja mam wyrzuty sumienia, że nic nie robię. A życie ucieka mi pomiędzy palcami. Dużo pracy.

Z telefonu.

20130827_szk_500220130827_szk_500520130827_szk_501220130827_szk_501320130828_szk_501620130907_szk_502120130907_szk_502320130907_szk_502520130911_szk_504220130911_szk_504420130911_szk_504520130911_szk_504620130919_szk_505020130919_szk_505820130919_szk_506820130920_szk_506620130920_szk_507020130921_szk_507120130921_szk_507620130921_szk_508020130921_szk_508420130921_szk_509220130921_szk_509520130922_szk_509820130922_szk_509920130922_szk_510120130928_szk_511320130928_szk_511520130928_szk_512020130928_szk_512620130928_szk_513120130928_szk_513420130928_szk_513820130928_szk_514020130928_szk_514620130928_szk_515220130928_szk_515920130928_szk_516720130928_szk_516820130928_szk_517120130928_szk_518520130928_szk_518720130929_szk_519220130929_szk_519620130929_szk_519820130929_szk_520020130929_szk_520620130929_szk_521720130929_szk_522220130929_szk_522820130929_szk_522920131002_szk_523420131018_szk_526620131020_szk_526820131020_szk_527120131020_szk_527720131020_szk_527920131020_szk_528120131020_szk_528420131023_szk_528620131023_szk_528720131023_szk_528920131026_szk_530720131026_szk_531220131027_szk_531420131027_szk_532120131027_szk_532220131027_szk_532320131027_szk_532620131027_szk_532720131027_szk_532920131027_szk_533220131027_szk_534020131027_szk_533720131027_szk_533420131027_szk_535820131116_szk_553120131116_szk_553320131116_szk_554420131108_szk_550920131112_szk_551820131115_szk_552120131116_szk_552520131116_szk_552820131102_szk_549220131103_szk_549420131103_szk_549620131104_szk_549920131108_szk_550220131031_szk_546720131031_szk_546820131031_szk_547020131101_szk_547220131029_szk_546020131030_szk_546120131031_szk_546520131029_szk_544220131029_szk_545120131029_szk_545620131029_szk_545920131029_szk_543220131029_szk_543620131029_szk_543720131029_szk_543920131029_szk_542620131029_szk_542920131029_szk_543020131028_szk_539020131028_szk_540720131029_szk_540920131029_szk_541820131029_szk_542520131027_szk_537220131027_szk_537520131027_szk_537620131028_szk_538720131027_szk_536220131027_szk_536520131027_szk_537020131027_szk_534120131027_szk_534520131027_szk_534720131027_szk_5353

ciężkie jest życie sprzedawcy odkurzaczy

Monday, November 4th, 2013

20131102_szk_5001
20131102_szk_5002
20131102_szk_5005
20131102_szk_5019
20131102_szk_5025
20131102_szk_5026
20131102_szk_5028
20131102_szk_5044
20131102_szk_5047
20131102_szk_5057
20131102_szk_5066
20131102_szk_5083
20131102_szk_5123
20131102_szk_5137
20131102_szk_5156
20131102_szk_5167
20131102_szk_5171
20131102_szk_5185
20131102_szk_5190
20131102_szk_5220
20131102_szk_5234
20131102_szk_5243
20131102_szk_5261
20131102_szk_5296
20131102_szk_5322
20131102_szk_5326
20131102_szk_5327
20131102_szk_5338
20131103_szk_5005
20131103_szk_5007
20131103_szk_5019
20131103_szk_5021
20131103_szk_5034
20131103_szk_5044
20131103_szk_5062
20131103_szk_5065
20131103_szk_5070
20131103_szk_5100
20131103_szk_5102
20131103_szk_5107

sam możesz wybierać los szczytów, szczytów ślad

Monday, October 7th, 2013

Illamani climb – 6438m – Sept 21-23, 2013

Nie jestem górołazem. Chociaż niemal codziennie mam pod górkę. Mimo, że mieszkam na 3625m.

Ta przygoda zaczęła się jakieś 2 miesiące temu. Tom zapytał, że nie chcę się wybrać na Illimani, a ja się zgodziłem.

Illimani, to Święta Góra, mimo że oddalona o 40 km, to jednak widoczna prawie z każdego miejsca La Paz. Więc gapiłem się na tę Górę przez ostatnie 4 lata (czy ile ja tu już jestem?).

2 tygodnie przed Tom i Christina wyprawiali swoją imprezę pożegnalną z okazji przeprowadzki do Ekwadoru. To co, robimy to? No chyba robimy.

Miałem mocne postanowienie przygotowania się kondycyjnego. Skończyło się na tym, że któregoś dnia wszedłem może ze 30 pięter po schodach, ale mi się znudziło.

Było nas trzech, Tom (Holandia), Martijn (Holandia), ja. Potem dołączyło do nas 3 przewodników i trzech tragarzy (od Campo Base).

Wspinaczka trwa 3 dni. Pierwszego dnia docierasz do Campo Base, ok 4500m. Tam jeszcze da się spać. Sprzęt wnosimy sami. W nocy nawet nie było zimno, musiałem otworzyć śpiwór (do -18C). Sprzęt oczywiście pożyczyliśmy w La Paz. Zdecydowaliśmy się na 3 przewodników, jednego na łebka. I to była dobra decyzja. Przewodnicy – najlepsi w La Paz, z papierami, 115 USD za dzień. Klienci dewizowi to my.

Drugiego dnia wchodzi się na ok 5500 do Campo Alto. Tutaj, już pomagali nam tragarze. Podejście nieszczególnie trudne, zaczynają się skały. Na luzaku bez lin, a tragarze nawet bez porządnych butów.

Czujemy wysokość we łbach. Za każdym razem jak się pochylam i prostuję, to kręci mi się we łbie. Tam już spać się nie da.

Pobudka o pierwszej w nocy. Woda w butelkach zamarzła, namiot oblodzony. Ubieramy się. Dużo warstw ciuchów, uprzęże, buty, raki. Linami spinamy się już od obozu, wychodzimy na śnieg. W świetle czołówek krok za krokiem. Tom wychodzi ze swoim przewodnikiem pierwszy, – Widzimy się na szczycie – mówi, ja drugi po 5-10 minutach. Za mną Martijn i jeszcze 3 Szwajcaro-Włochów ze swoimi przewodnikami. Ciemno, koncentruję się na podejściu. Krok za krokiem, co 30 kroków krótka przerwa. Ciemno, pod nami chmury. Are we there yet? Nie jeszcze daleko. Podpieranie się czekanem. Przewodnik czeka, gdy tylko chcę odpocząć zatrzymujemy się na kilka chwil. Nachylenie stoku 45 stopni. Szybkie oddechy. Nie jest źle.

Toma nie doganiam, widzę jego czołówkę daleko z przodu. Ludzie z tyłu mnie doganiają, jeden Szwajcar nawet na chwilę wyprzedza, ale za chwilę pada, robi dłuższe przerwy. Martijn dość szybko rezygnuje, źle znosi brak tlenu.

Dochodzimy z Ignacio (moim przewodnikiem) do ściany z zamarźniętego śniegu. Nachylenie 55 stopni. No to zaczyna się zabawa. Wciąż jest ciemno, nie widzę szczytu ściany, nie wiem co jest dalej. W ruch idzie czekan, mocniej trzeba się wbijać rakami. Po jakiś 80 metrach pytam się Ignacio – dużo jeszcze tej ściany? (Mam nadzieję, że powie, że jesteśmy w połowie). – Dużo – odpowiada Ignacio.

No kurwa, nie czuję się bezpiecznie (ostatnio lęk wysokości trochę mi się włączył na stromiznach). A on mi mówi, że jeszcze daleko, że do szczytu ze 2 godziny. A idziemy już 4.

Dużo poniżej, przy podstawie ściany widzimy czołówki 2 Szwajcarów. Czekają.

– Ignacio, ja chyba nie dam rady.
– Dasz radę. Tylko rób małe kroki i wolno.

Jak on mówi, że dam radę, to to próbujemy. Zwłaszcza, że Ignacio, to pierwsza osoba, która zapewnia mnie że dam radę (dzięki Radek i Tom za psioczenie i demotywacyjną gadkę).

No to próbujemy. Szwajcarzy zawracają do obozu. (Później okazało się, że przez oblodzenie uznali, że jest trochę niebezpiecznie. A ja się nie znam więc brnę.)

Kolejne metry. – Ignacio, jesteśmy już w połowie ściany? – Nie jeszcze nie.

Przypomina mi się The Wall z The Game of Thrones.

Robimy kilka zygzaków. Ta ściana jest dla mnie masakrycznie wysoka. Czekan pracuje. Nauka wspinania w praktyce. Czuję się niepewnie, przewodnik rakami wydeptuje miejsca, gdzie i ja wstawiam nogi. Trwa to w nieskończoność. W międzyczasie rozjaśnia się. Boję się patrzeć w dół.

Jest już pewnie z 7:20 gdy kończymy ścianę i wracamy do standardowych 45 stopni nachylenia. Wciągam tubkę Energy Gelu, którą dostałem od znajomego Francuza. To zwykłe słodzone mleko skondensowane. Zapijam wodą (woda w butelce częściowo zamarźnięta). Żel nie pomaga za bardzo. Wciąż mam siły, wciąż nie zszedł z ze mnie kopniak adrenaliny po walce o życie na The Wall. Do szczytu jest może z 40 minut po w miarę płaskim. Jest dużo miejsca, ładny stok.

Mijamy się z Tomem, on schodzi ze szczytu. Padamy w objęcia. Szczyt jest tam. Już wiem, że dam radę. Tom daje mi pół piersiówki jakiejś holenderskiej nalewki. Do zobaczenia na dole. (“Jeśli się nie spadnę ze ściany” – dodaję w myślach.)

Szczyt. Pod nami chmury. Gdzieniegdzie wystają szczyty. Jest ósma rano, za nami 6 godzin wspinaczki.

O czym myślę? O tym, że jestem daleko od Gdyni. O dziewczynie, którą kocham i która mnie spakowała na tę wycieczkę, a nawet kupiła odzież termiczną. O tych co nie wierzyli, że mi się uda. O tym czy warto wystawiać się na takie niebezpieczeństwo. I o tym, jak niewiele mogę teraz zrobić, żeby go uniknąć.

Na szczycie spędzamy może z 10 minut. Trzeba schodzić. Zbieram siły. Człap, człap, człap, aż do ściany.

Dochodzimy. Nie czuję się już pewnie. Schodzimy. Stromo. Słońce wschodzi coraz bardziej, ściana jeszcze tylko przez chwilę będzie w cieniu. A jak wyjdzie z cienia to będzie lód. Chociaż ja się nie znam, ale wydaje mi się, że jak słońce dotknie ściany, to stanie się coś bardzo złego. Lawina? Przylecą smoki? Nie wiem, nie znam się.

Zatrzymuję się raz, drugi. Kroki nie są już tak pewne. Cholernie stroma ta ściana. Daleko w dole widzę Toma, jest już poniżej ściany, zaczynają schodzić do obozu.

Po kilkudziesięciu metrach mówię:
– Ignacio, nie czuję się zbyt pewnie. Ta ściana jest dla mnie strasznie stroma, będziesz mi musiał dużo pomóc.
– OK, spoko, idź powoli. Staraj się wbijać mocno rakami.

Nie jest wesoło. Mam cichy panic attack w głowie, ten moment, że chcę tylko usiąść i zadzwonić po helikoptery. Ale w Boliwii nie ma helikopterów ratunkowych, więc nie przylecą. Muszę iść. Przystanki co parę kroków. Jesteśmy zdani tylko na siebie.

– Ignacio, nie czuję się zbyt dobrze. (w myślach chciałbym powiedzieć – poniesiesz mnie?). Nie wiem jak zejdę z tej ściany. Co robimy?
– Spoko – powiedział Indianin, choć jego twarz wcale nie wyglądała na spoko.

Wbija czekan głęboko, przygotowuje stanowisko, wyjmuje więcej liny. z plecaka.
– Spuszczaj się tyłem, jak Ci powiem, to wbij czeka głęboko i czekaj na mnie.

Spuszczam się na linie, jest nawet fajnie. Długa ta lina, Ignacio zostaje wysoko w górze, wbijam się, schodzi szybko, znowu zakłada stanowisko.
Powtarzamy operację ze 3 czy 4 razy. Czuję się nawet dobrze i pewnie, tylko potwornie zmęczony. No i boję się, że wraz ze słońcem przylecą smoki (seriously? stop watching this shit on TV!)

Jesteśmy na dole ściany. Przeżyję! Choć jestem koszmarnie zmęczony. Jemy jakieś słodycze.

Schodzimy powoli do obozu. Bardzo powoli. Jestem wykończony, mój przewodnik rześki. Z liną czuję się jak zdychający pies na smyczy. Ignacio tylko czeka aż się zatoczę, żeby mnie złapać. Żenada.

Docieram do obozu. Ledwo mogę chodzić. Czuję się jak gówno, a tu ludzie się na mnie gapią. – Gratulacje – przybija piątkę inny przewodnik. – Zrobiłeś to.
A ja czuję się tak bardzo wykończony. Zdjemują ze mnie raki i uprząż, walę się na 15 minut do parnego namiotu.

Tego dnia zeszliśmy do Campo Base, a potem do pueblo, a potem jeszcze kierowałem 3 godzinki do La Paz. Uda bolały mnie przy wstawaniu/siadaniu przez następne 4 dni.

Spotkałem na ulicy znajomego Francuza, który zrobił większość okolicznych szczytów.
– I jak się czujesz?
– Nigdy więcej!
– Zobaczysz, odpocznij jeszcze, za 2 tygodnie znowu będziesz chciał wejść na jakiś szczyt.

“Bo w życiu nie jest ważna ilość oddechów, lecz te chwile, które zostawiają cię bez tchu.”

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

Illimani climb - 6438m - Szymon [www.mywayaround.com]

ESKALACJA 9/11

Thursday, September 12th, 2013

Rano szef wezwał mnie do siebie i mówi, że jeden z projektów jest zagrożony, że nie ma dobrej komunikacji z klientem, a klient jest potencjalnym źródłem projektów na przyszłość.
– Rozmawiałem z T i powiedział, że może “szkoda marnować ma to Czas Szymona”, ale jak jesteś zainteresowany, to chcę zrobić Cię tam Team Leadem od zaraz.
– I’m flattered. Tylko nie chcę dymów z kolegami, proszę.
– O to się nie martw. You’ll do great.
– Ok. Whatever you say master.

No to jedziemy, dzień spędzony na pogaduszkach, próbuję wykumać w czym się teraz robi internety. Po południu telekonferecja.

Wbijam się na zooma spóźniony, niezaproszony, ale za to z odpaloną kamerką. I w tym momencie mój szef ze Stanów puszcza mi tekst ma czacie Skype’a:
– Uśmiechasz się jakbyś się gówna nażarł.

Czasem lubię swoją pracę.

image

jestem tylko chłopcem próbującym być mężczyzną

Wednesday, August 28th, 2013

Tak banalne, ale jednak tak trudne do przyznania nawet samemu sobie. Z tego trudno się wyrasta. Z wolności. Z uczenia się nowych rzeczy. Z podróży bez planu. To w nas zostaje. I potem strasznie swędzi. Przy biurku w kancelarii. “Pojechałbym gdzieś. Tak jak kiedyś. Kupił kajak i spłynął Amazonką. Poznałbym jakąś fajną Latynoskę i się zakochał do utraty tchu.” Nie, z tego się nie wyrasta. To siedzi w Tobie. I weź tu spróbuj mieć normalne życie. Dom, kredyt, rodzinę. Tak trudno się wyrasta z bycia chłopcem.

Tomek, maila dostałem, widziałem, że był długi, jeszcze nie czytałem, ale tak się czuję. W odpisywaniu jestem słaby, ale coś wymyślę. Puszczę Ci gołębia.

bidon

everybody knows that the boat is leaking everybody knows that the captain lied

Wednesday, July 24th, 2013

zoo

Jestem informatykiem. Żyję bez większych stresów. Nie boli mnie kręgosłup ani szyja, nie cierpię na bezsenność ani wrzody. Znalazłem jakiś swój balans pomiędzy tym co chcę, mogę i potrafię. Wciąż uczę się świata i poznaję jego nowe zakamarki. Wciąż odkrywam, zaglądam za kolejną górę, kolejną linię kodu matrixa. Jestem szczęśliwy z tego co mam. Mam kilka niezbyt wygórowanych marzeń. Niestety raczej kosmonautą nie zostanę, ale radzę sobie z tą myślą. Żyję w fajnych czasach w fajnym kraju. W miarę lubię to co robię i robię to w miarę dobrze. Mam 4 kapelusze. Dla jaj kupiłem sobie kowbojskie buty, ale ich nie noszę. Jestem rezydentem, ale wciąż używam polskiego prawa jazdy. Jestem na tym etapie zasiedzenia, że mogę już uzyskać obywatelstwo. Będę Boliwijczykiem. I też będzie zajebiście.

the game

Thursday, July 4th, 2013

I am ready to pay off your trust. Because love is a game calculated to lose. And I have a lot of debts to pay off. The good news it all goes to you.

For you I am ready to lose a few more times. Lose the things I could have. Lose the places I should had seen by now.

I’m not cashing out. I’m doing my best to stay at your table. I’m doing my best to keep it running. Because it feels so good to be where I am and do what I do.

the game

Recepta na szczęście:
– duży element przygody
– szczypta pimięty
– kilka kropel wenezuelskiego rumu
– czekoladki z nadzieniem z daktyla
Położyć na ruszcie i zalać piwem.

sometimes I lie, cheat and steal

Monday, July 1st, 2013

There is a story behind every story. How it really happens. Everything that you see, you have no idea how it happened to me.

Radzenie sobie ze stresem, to sprawa bardzo indywidualna. Każdy z nas wyrabia własne nawyki. Niektórzy dostają wrzodów na żołądku od samego myślenia o tym, co mają zrobić jutro, pojutrze, za miesiąc. Inni dostają wrzodów na żołądku od alkoholu. Nie potrafimy tego wyłączyć. Główka pracuje 24h na dobę. Wciąż jakieś zmartwienia. Samochód trzeci raz w miesiącu do mechanika, skąd ja wezmę na nowe opony, dziecko znowu przeziębione, a w pracy nieskończony projekt. Nawet jak jedziemy na wakacje, to nie potrafimy się wyłączyć. Sprawdzane na telefonie maile z pracy. Nie uciekłem od tego. Żyję w dokładnie takim samym stresie. Dolicz do tego ciągłe zderzenia z kulturą, trudności językowe, ciężki zegarek na ręce i 15 dni wakacji w roku (plus dni wolne od pracy). To uzależnia i daje kopa. Nigdy nie masz dosyć. Wciąż chciałbyś więcej. I brniesz, i chcesz więcej, mocniej, aż w końcu wysiada Ci pukawa.

I tu powraca problem marzeń. Za czym tak gonisz? Co nakręca Ciebie by tak się tym wszystkim przejmować i spinać? Czy Twoje Życie to wciąż część jakiegoś większego projektu, czy tylko pracujesz, by móc uregulować rachunek za swoją egzystencję?

Za każdą pokazaną historią jest 20 historii nie pokazanych. Jak znalazłem się tu gdzie jestem i dlaczego robię to co robię.

projectBly

Więcej na stronie projektu Bly.

A tutaj więcej fotek z tego zlecenia.

¡He recorrido ya el mundo entero y una cosa te vengo a decir, Viajé de Bahrein hasta Beirut, Fuí desde el norte hasta el polo sur y no encontré ojos así!

Thursday, May 9th, 2013

Wracałem dziś z pracy samochodem z kolegą Boliwijczykiem. Poszło kilka gagów.

Sz: Czemu on kurwa z lewego pasa w ostatnim momencie zjeżdża na prawy, jeśli skręca w prawo?
Kolega: No wiesz, taka kultura jazdy. Jak zielone, to jechać. Jak żółte, to jechać na gazie. Jak czerwone, to jechać, ale ostrożnie.
Sz: Dokładnie, wiesz ile to ja się musiałem natłumaczyć dzieciom mojego brata w tym temacie? No bo jak wytłumaczysz dziecku z Europy, że właśnie przejechałeś na czerwonym świetle i że to jest ok? No to mówiłem, dzieci, w Boliwii światła na skrzyżowaniach pełnią tylko rolę informacyjną -sugerowane zachowanie. Albo jak nie chciało mi się tłumaczyć, to po prostu mówiłem, że światła są zepsute i cały czas pokazują czerwone.

A potem rozmawialiśmy o boliwijskim prawie jazdy (którego nie posiadam, a powinienem skoro rezydent).
K: wszyscy mamy prawo jazdy, bo kiedyś było łatwo kupić. 90 USD i zawsze znalazł się pomocny policjant, który pomógł Ci to załatwić.
Sz: 90 USD, to drogo, przecież pełen kurs z jazdami w Aubomobilklubie kosztuje niewiele więcej, i kończy się wewnętrznym egzaminem oficjalnym, który daje uprawnienia. Więc bardziej się opłaca zapłacić odrobinę więcej i naprawdę nauczyć się jeździć.
K:No niby tak… Ale kumpel powiedział mi, że nauczy mnie jeździć, tylko najpierw muszę mieć prawko.

Szymon z innym Polakiem, który chce załatwić sobie wizę boliwijską:
Sz: Weż się chajtnij*, nawet nie wiesz jak trudno jest się przebić przed boliwijską biurokrację i papierologię.
Inny Polak: A Ty Szymon, czemu się nie chajtnąłeś zatem.
Sz: Wiesz, Inny Polaku, to już trzeci raz jak robię wizę, i wiem, że zdobędę te inne papiery, co wymagają. Ale już powoli dorosłem do tego, że jakby trzeba było, to bym traktował to tylko jako kolejny papier.
Inny Polak: Rodzina by mi tego nie wybaczyła, gdybym się chajtnął dla wizy.
Sz: To nie chajtaj się tylko dla wizy…

Kolega mi w pracy chrząkał. Co 20-30 sekund. No to piszę mu na firmowym czacie po angielsku (bo kuma, inaczej bym musiał sprawdzić w słowniku, jak jest “chrząkać” po hiszpańsku):
Sz: Słuchaj Stary, przepraszam i nie obraź się, nie chcę Ci dokuczyć ani nic, ale chrząkasz co 20-30 sekund. Więc może coś z Tobą jest nie tak. Zobacz i posłuchaj wokół. Nikt nie chrząka tak jak Ty. Więc sorry i w ogóle, ale może lepiej idź do lekarza. Bo może żyje w Tobie alien i ten alien chce coś powiedzięć.
Kolega z pracy: Spoko luz, to postaram się nad tym zapanować.

Na potrzeby wyrobienia wizy i wykazania dochodów otworzyłem firmę w Boliwii. I oczywiście przez 2 lata działalności firmy wykazałem zero obrotów na rachunkach. Ale musiałem zatrudnić księgową, która będzie prowadzić księgę przychodów i rozchodów, i mi raz na rok to wyśle do Urzędu Skarbowego.
Więc i w tym roku wybrałem się do księgowej.
Sz: Pani księgowa, prosta sprawa, zero obrotu co miesiąc przez internet wysyłałem przez cały rok. Trzeba więc deklarację 500 i 605, na zero.
Pani Księgowa: Spoko luz. Na czwartek będzie, do wtorku trzeba złożyć.
Sz: Dobra. Ile mnie to będzie kosztować?
PK: Aj, nie pamiętam ile Pana skasowałam w zeszłym roku. Chyba tysiaczka boliwianów, ale nie pamiętam. To chyba skomplikowane były te Pana podatki w zeszłym roku, nie?
Sz: Zeszły rok tęż był na zero, więc bardzo nieskomplikowanie było. Tysiaczek to na pewno nie był. Ja myślę, że chyba pińcet było, ale też nie pamiętam. Zadzwonię do dziewczyny, ona pamięta. O nie ma zasięgu, bo podróżuje.
PK: No dobra, pińcet.
Sz: Ale chcę zamknąć firmę, więc trzeba rozliczyć do końca marca.
PK: Ok. pińcet, będzie na czwartek.

Ten sam kolega z pracy w samochodzi:
Kolega: Jadę na fizjoterapię. Prądy itp. Jebie mnie w krzyżu.
Sz: Też to miałem w swojej pierwszej pracy. Jak z życia studenckiego wskoczyłem w siedzenie na krześle 11-12 godzin na dobę. Też brałem prądy i terapie przez 3 miesiące. Wiesz co mnie wyleczyło? Zrobiłem tygodniowego road tripa na Florydzie. Marzec, słoneczko, wakacje… Przeszło mi na zawsze.
Kolega: Ta, wakacje, to byłoby to.
Sz: Ta, ale musisz pojechać gdzieś gdzie nie ma internetu i zasięgu komórkowego.
Kolega: W Boliwii, to nie jest trudne!
Los dos: [Beka]

Bardzo doceniam spotkania z Polakami w La Paz. Z tymi wszystkimi, co jakoś trafili na bloga i jak byli w okolicy mojej Indiańskiej Wioski, to się odezwali. A bardzo cenię te spotkania, bo przypominają mi o tym, kim jestem i dlaczego tu jestem. Jestem Don Simón. I nie ma lipy!

fin de semana BONITO!

Thursday, May 2nd, 2013

nie ma czarnych aniołów. ani księżniczek.

Tuesday, April 23rd, 2013

[Misje Jezuickie, Chiquitanía, Bolivia]

Grzejemy (Szymon i Gabicha) setką po jednej z niewielu wyasfaltowanych dróg.
– Widziałaś to?
– Nie?
– Pająk przechodził przez drogę. Olbrzymi! Typu tarantula.
– Nie widziałam.

5 minut później.
– Teraz widziałam! Olbrzymi! Bleahhhhh.

20121226_szk_2120

20121227_szk_2123

20121227_szk_2132

20121227_szk_2138

20121227_szk_2145

20121227_szk_2154

20121227_szk_2155

20121227_szk_2160

20121227_szk_2166

20121227_szk_2167

20121227_szk_2172

20121227_szk_2180

20121227_szk_2186

20121227_szk_2193

20121227_szk_2198

20121227_szk_2202

20121227_szk_2217

20121227_szk_2222

20121227_szk_2226

20121227_szk_2231

20121227_szk_2235

20121228_szk_2238

20121228_szk_2244

20121228_szk_2249

20121228_szk_2254

20121228_szk_2260

20121228_szk_2262

20121228_szk_2264

20121228_szk_2268

20121228_szk_2274

20121229_szk_2276

20121229_szk_2289

20121229_szk_2291

20121229_szk_2298

20121229_szk_2303

20121229_szk_2309

20121229_szk_2320

20121229_szk_2325

20121229_szk_2330

20121229_szk_2332

20121231_szk_2344

20121231_szk_2356

20121231_szk_2372

20121231_szk_2377

20130101_szk_2383

trip to chiquitania

living life with loved ones close to me

Sunday, April 21st, 2013

Tzw. Droga Śmierci, La Paz-Coroico, Boliwia.

death road coroico

death road coroico

death road coroico

death road coroico

death road coroico

death road coroico

death road coroico

death road coroico

coroico

coroico

coroico

i will find the way

Friday, April 19th, 2013

To się jeszcze zdarzy. Jeeszcze będziemy mieli Klub Podróżnika w La Paz. Jeszcze znajdziemy nasz kawałek świata i naszymi rękami zbudujemy dom, który będzie naprawdę nasz. A w dolinie obok jako sąsiadów będziemy mieli naszych kochanych drobnych pijaczków, poetów, artystów, podróżników.

Nieprzestawajmymarzyć.

20130211_szk_2069
Na zdjęciu mój brat Błażej z żoną, dziećmi i Gabichą.

odrosła trawa gdzie stał diabelski młyn

Friday, March 29th, 2013

Czy wychodząc z domu wciąż jeszcze masz przeczucie, że możesz gdzieś daleko zajść? Nauczyć się czegoś nowego? Jeździć po drogach, którymi nigdy nie jeździłeś? Mieć nowych znajomych; przyjaciół? Czy Twoje życie się już skończyło?

Czy jak wychodziłem z domu spodziewałeś się, że nogi zaniosą mnie tak daleko?

Czy myślisz czasem o czym marzę? Czy wolisz nie zapuszczać się w te rejony?

Północ. Za ścianą krzyczy telewizor. Choć pewnie zaraz też pójdą spać. Jutro święta. Mamy opłaconą rezerwację za weekend w fajnym hippie hostelu na brzegu Titikaki. Ale jeszcze nie wiemy, czy pojedziemy, bo na drogach protesty i blokady. A w Copacabanie podobno pozamykali sklepy i restauracje. Na wypadek, gdyby sytuacja wymknęłą się spod kontoli.

A ty? Wymykasz się czasem spod kontroli? Ile czasu dziennie jesteś sobą?

Dobrze jest zadać sobie to pytanie co rok. Co jest dla mnie ważne? Czy jestem szczęśliwy? Zmieniać, czy pielęgnować? Gnać do przodu, czy stawiać dom?

Wszyscy mówią, że życie ucieka szybko między palcami. I to prawda, uwierz mi. Choć z drugiej strony tyle zdarzyło się w moim życiu przez ostatnich 10 lat, 5 lat, roku.

Zamów pizzę, idź na spacer, przewietrz czasem głowę. Słuchaj muzyki, usiądź na piasku, spójrz na horyzont. Czy jest tam coś co Cię pociąga? Czy wyobrażasz sobie gdzie to jest? Jak będzie wyglądał Twój dom?

Powiedz mi o czym marzysz.

===

Może nie ma mnie geograficznie, ani fizycznie blisko. Może potrzebujesz innego brata. Ale jedno wiem, gdybym nie był tu gdzie jestem, to świat i internet nigdy nie dowiedzieliby się jak wygląda Dzięcielina Pała. A wygląda tak:
20130202_szk_2013

Specjalnie dla Ciebie. Największy kwiat na świecie. (Cristina znajduje się na zdjęciu tylko po to, żebyś zobaczył skalę zjawiska.)

===

Mojemu bratu Kajetanowi z okazji urodzin. Pozdrawiam.


Aktualizacja 2013-03-30: No dobra, nie będę ściemniał, tak naprawdę jest to Królowa And.

stanowisko Ambasady w sprawie protestów 23.03.2013

Monday, March 25th, 2013

Po tekście opublikowanym na stronie Ambasady Polski w Boliwii przez kraj i podróżniczą blogosferę przelała się fala protestów. Grupa polskich turystów-blogerów wyraziła swoją głęboką dezaprobatę dla treści wyrażanych na stronach Ambasady. Zamaskowany tłum żądał dostępu do informacji na tematy związane z transportem w Boliwii, bezpieczeństwem, a także domagał się darmowego noclegu dla grupy około 30 osób, kukły i psa. W ramach protestów palono boliwijskie pieniądze.

Kilka zdjęć z tego niecodziennego protestu umieszczono poniżej.

marianna1[tamtaram.pl]

marianna2[vagabundos.pl]

marianna3[byledalej.waw.pl]

marianna4[loswiaheros.pl]

marianna5[martyna wojciechowska]

marianna6

Ambasada jest zaniepokojona taką reakcją. Nawołujemy do zachowania spokoju i wypicia flaszki wódki na ławeczce. Ewentualnie winka.

Jednocześnie Ambasada oświadcza, że nie wycofa się ze wcześniej zaprezentowanego stanowiska. Jednak traktujemy wystąpienie tej grupy polskich turystów jako krytykę, do której trzeba się odwołać przy podejmowaniu przyszłych decyzji. I dlatego Ambasador pragnie rozpocząć dialog z protestującymi w formie wybranej przez nich.

20130325_szk_2007-2
[autor zdjęć 1,2,3,4,5,6 – tamtaram, autor zdjęcia 7 – Ambasador, autor cytatu ze zdjęcia 7 – pasikonik]

Już nikt już do mnie więcej nie napisze, do końca życia nie zobaczę już żadnego Polaka.

Tuesday, March 19th, 2013

Ambasada nie jest:
– noclegownią (chyba, że jesteś Lachmanem). Jeśli szukasz noclegu za darmochę, to couchsurfing.
– informacją turystyczną. Ludzie z forum travelbita albo Lonely Planet są chętni by polecić hostel 24/7.

Myślałem czy nie zrobić sekcji FAQ, ale stwierdziłem, że w dupie mam tanie, sprawdzone hostele. Choć kolega Andrzej pewnie powiedziałby, że to by się dobrze spozycjonowało. Cóż, gdzie kupić kokainę i marichuanę w Ameryce Południowej też by się dobrze spozycjonowało, co nie znaczy, że interesuje mnie to i że będę o tym pisał.

Weźcie ludzie się trochę ogarnijcie. Podróżujcie po swojemu, a nie odtwarzajcie cudze przygody.

To tak gwoli wyjaśnienia, bo fama poszła w miasto, że Ambasador we wszystkim ci pomoże. A Ambasador owszem, pomaga, ale nie o suchym gardle. Więc jeżeli ktoś chce na piwko się ustawić, to chętnie. No to jeśli chcecie się spotkać i pogadać, to spoko, ale jak chcecie, żebym wam udzielał porad, to lepiej do biura podróży. W necie sobie poszukajcie czy droga śmierci jest fajna. Albo jak dojechać z La Paz do Uyuni. Windą kurwa.

image


Aktualizacja 25.03.2013: o protestach i odpowiedzi Ambasadora napisano tutaj: http://www.mywayaround.com/2013/03/25/stanowisko-ambasady-w-sprawie-protestow-23-03-2013/

nieporozumienie

Friday, March 8th, 2013

20130215_szk_2134To wszystko jest jakimś wielkim nieporozumieniem. Bo to jak to tak? To przecież taki brzydki kraj. Jak on może tam? Czy powinien? A może ściemnia? A może te zdjęcia to nie wszystko? Może to trzeba się za tym zagonić, do roboty wziąć, jakiś problem rozwiązać? Nie należy mu się! Jest przecież tak przeciętny! Dosyć! Basta! Nie mogę tego słuchać!

 

Mój szef zapytał mnie dziś, czy chcę wziąć udział w nowym projekcie. Mam zajmować się konstruowaniem i obserwowaniem chmur w Amazonii. (#ITjoke).

Czy my tu chcemy demokracji?

Wednesday, January 23rd, 2013

mona lisa boliviana

Ten kraj się rodzi. Indianie jednoczą się. Plemiona rozproszone po wielkich połaciach kraju komunikują się przez telefony komórkowe. Zasięg pokrywa już nie tylko wielkie miasta, ale też wioski, a nawet pustynne drogi. Co prawda nie mamy jeszcze Ikei i Mediamarktu, ale mamy Burger Kinga z darmowym WIFI. Mamy też internet, i już za 60 USD/mc można mieć łącze na którym śmigają youtuby w niskiej rozdzielczości.

Indiańska wioska rośnie w siłę, to teraz tak naprawdę powstaje to państwo.

Ale to broń obosieczna. Są w kraju nastroje. Jest opozycja. Poza państwowym są także prywatne kanały telewizyjne. Nie zawsze można ludziom przekazać wszystko tak jakby życzył sobie rząd.

Prezydent mówi językiem prostym, tak żeby większość prostych ludzi go zrozumiała. Z czego szydzi ten niewielki procent ludzi, ktozy uważają się za nie-prostych.

Prezydentowi podoba się władza, podoba do tego stopnia, że powoli acz metodycznie przejmuje kontrolę nad izbami parlamentu, ministerstwami, sądem najwyższym. Prostym ludziom pozwala sądzić w wioskowych sądach zachowując wioskowe tradycje. Ale ponad tym wszystkim buduję strukturę państwową, ekonomiczną, wojskową. Prezydent z wielkim rozmachem realizuje kolejne projekty: elektryfikacji, budowy dróg, wystrzeliwuje satelitę, wojsku kupuje helikoptery. A wszystko to sygnowane jego twarzą. Prezydent przymusowo nacjonalizuje kluczowe zakłady (telekomunikacja, dostawcy elektryczności). W stolicy strzelają w górę kolejne wielopiętrowe budynki. W środku miasta stoi wielki bunkier – Ambasada USA (kolejność ewakuacji: pracownicy ambasady narodowości USA, zwierzęta domowe pracowników, pracownicy instytucji, obywatele USA). Organizacje międzynarodowe pompują w kraj pieniądze na rozwój. Zaczynają być eksploatowane największe złoża litu na świecie. Liście koki zbierane są cztery razy do roku. Rodzą się lobbiści. Benzyna jest w 50% procentach dotowana, a 90% procent pojazdów przeznaczonych jest do transportu publicznego (prywatnego). Pojawia się klasa średnia. Egzekwowane są podatki. Największy operator lotniczy to Wojskowe Linie Lotnicze. W dżungli zbierane są migdały i produkowany jest marcepan. Są zespoły rokowe, ale też undergroundowe knajpy gdzie codziennie od północy do rana grana jest tradycyjna andyjska muzyka. Obchodzony jest dzień morza, mimo że dostęp do niego kraj utracił 120 lat temu.

Każda z tych historii to temat rzeka.

A ja i tak wolę amerykańskie seriale i parillady.

Judgemental piece of crap

Thursday, January 10th, 2013

Dzisiaj postanowiłem się nie przejmować pracą. Nie będę starał się stawać na głowie. Nie będę robił rzeczy wbrew sobie. Go with the flow to było nasze motto. Teraz bardziej je rozumiem. Robić tylko to co wydaje się słuszne. Bo życie tak niepowtarzalne jest.

image