Archive for July, 2010

ponieważ google analytics pokazuje mi że na bloga wchodzą już tylko szesnastolatki słuchające rapu to postanawiam zmienić formę bloga żeby lepiej wpasować się w tę niszę

Friday, July 16th, 2010

podobno hip hop demoralizuje młodzież

to co najlepsze wciąż skrywam dla siebie
czy kiedyś to pokażę… szczerze? nie wiem
chociaż mija już sława, miłe słowa, toasty,
to chcę żeby przekaz był naprawdę jasny
ty mówisz że jestem “gówniarzem bez celu”
ty nie masz pojęcia, że jest nas tu wielu
ty mi mówisz, że często pozuję do zdjęcia
ja tłumaczę, że nie masz o mnie pojęcia
ty mi mówisz, że mam już prawie trzydziestkę
ja ci mówię, że ja w te ramy się nie mieszczę
ty mi mówisz, że ciągle żyję jak przybłęda
a ty pewnie już leczysz kamienie na nerkach
ty mi mówisz, że niezły jest ze mnie zawodnik
a ja tylko słucham, bo to nie ty postawisz mi pomnik
tyle czasu, u mnie się nie pozmieniało
kilka nowych blizn zdobi moje ciało
jesteś kozak? pokaż lepszą drogę
ciągle swojej szukam, przez to spać nie mogę
jesteś twardy, spróbuj się zamienić
daję głowę, że nie przeżyjesz tutaj do jesieni
ty mi mówisz o cośtam swoich problemach
a ja z dala czuję, że to brzydka ściema
na wakacje latasz sobie samolotem
a ja zgięty w taksi przesiąkam cudzym potem
bo dla ciebie to tylko historie i zdjęcia
a ja tutaj szukam swego jebanego szcześcia
jarzysz młody? to nie jest rosyjska loteria
ani browar zrobiony pod kołdrą na feriach
to są moje własne do życia podchody
z ciągłym nastawieniem na nowe przygody
i nie liczy się to co mam lecz to co pamiętam
w pełni zakręcony na życia zakrętach
nie daj się omamić tym co śpią na kasie
nie daj się omamić, uwierz młody, da się!

They do get disoriented. They end up in places they shouldn’t be, a long way from the ocean.

Wednesday, July 14th, 2010


just to make you smile

“Teraz jest mój karnawał. W środku boliwijskiej zimy. Stan beztroskiej zabawy. Współdzielenie chwil i uśmiechów. Jakby na chwilę nic innego nie istniało. I było tylko tu, i było tylko dziś.” – zapisałem 28 czerwca zeszłego roku.

A teraz. Jadam w lepszych restauracjach. Pracuję ciężko. Męczy mnie mieszkanie w naszej Auberge espagnole. Chcę mieć swoją lodówkę, tylko swoje rzeczy w kuchni. Męczą mnie cudze fusy z kawy w zlewie. Nie imprezuję za dużo. Budzik na 7:40.

Przejechaliśmy piaskowymi, shitowymi drogami z Trinidadu przez wioski do Rurrenabaque, a potem przez Caranavi i Coroico do La Paz. 600 km po drogach gdzie średnia prędkość przemieszczania wynosi 30 km na godzinę. We współdzielonych taksówkach, gdzie przesiąkasz cudzym potem. Widzieliśmy, powdychaliśmy gorące powietrze, spaliliśmy ciała słońcem, ale to już inny odbiór. Męczą shitowe hotele. Z ulgą w turystycznych miejscówach bierzemy lepszy pokój. Bo to nie podróż, wyprawa, walka, lecz tydzień wakacji, odpoczynek od pracy. I cieszy zimne piwko i dobre żarcie w restauracji.

Ale jeszcze będą zmiany. Porwie mnie nagła fala. Albo rozsądnie, po trochu wydłubię sobie coś lepszego. Bo ja chyba uzależniony jestem od zmian. Rutyny nienawidzę. Byle do przodu. Robić coś pożytecznego. Wciąż odkrywać, poznawać – taki jest cel. Tylko czasu tak bardzo mało. “Zrównoważyć życie zawodowe z osobistym i osiągać wysokie zarobki”, hmmm…, jak od tego uciec, jaki jest właściwy balans? Nawet w Boliwii ta ścieżka okazała się najprostszą, żeby tu zostać. Bez walki, hop siup i jesteśmy w prawie-korporacji. Dużo szczęścia, czy zwykła pułapka? Chwilowy brak energii, żeby się szarpać i płynąć pod prąd. Bo samo utrzymanie się w Boliwii i życie w tej rzeczywistości wcale nie jest wystarczającym wyzwaniem, ot to tylko miejsce.

Frajdę sprawia gotowanie. A Ty pokazujesz mi nowe kulinarne światy. Tylko przeszkadza zmęczenie i podkurwienie pracą. Powoli poprzesuwać suwaczki. Szukamy balansu.

I dalej nie mam pojęcia jak to wszystko się skończy. Widzę perspektywę może na rok do przodu, a potem to zupełnie nie wiem. Australia, Afryka, Indonezja – tam jeszcze mnie nie było. Czy mi się jeszcze chce, czy tam dotrę? Czy tutaj kotwica?

taking a flight, and you could be here tomorrow, taking a flight, well, you could get here tonight

Monday, July 5th, 2010

W srode rzucilem pomysl, to moze do Trinidadu polecimy. W czwartek mielismy bilety. No i w sobote polecielismy.

Trinidad – miasto w polnocnej czesci Boliwii, okolo 130.000 mieszkancow. To juz tzw. orient, czyli upal, slonce, zielono. Lataja i skrzecza papugi. Wszystkie chodniki w centrum sa zadaszone. Turystow brak. Lonely Planet pisze o tym miescie, ze nuda. Na katedrze ksiadz zamonotwal glosniki i to z nich niebywale czesto rozlega sie dzwiek dzwonow. Co najmniej co pol godziny. Na targu mozna kupic wypchane kajmany (male krokodyle).

Wokol glownego rynku jezdza motory. Glownie mlodziez. Wystarczy posiedziec 5 minut, zeby zauwazyc, ze jezdza w kolko. Taka nuda. O dziwo nie mam nawet knajp,gdzie browara sie mozna napic.

Tydzien wakacji.