Archive for May, 2009

audio boy

Wednesday, May 27th, 2009

audio boy

Luis Bergmann, 33, Brazilian. Works as a music composer/sound effects maker for computer games, movies and TV shows. Recently decided to quit his stationary life, so he quit his rented apartment, sold his books, furniture, etc., and started travelling while working remotely. He can do his job from anywhere with his notebook, telephone, a pair of headphones and an internet connection.

Luis also started an interesting project. With a pair of specially modified microphones that look like regular headphones (not the ones he has on the picture) he records sounds of the world around him and uploads them online to his audiolog.

This post is a part of my miniproject “dreamers“.

the world is my playground too and i’ll do what i like

Tuesday, May 26th, 2009

[Pantanal, Brazil]

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

pantanal, brazil

so why’d you come home to this faithless town

Tuesday, May 26th, 2009

[Bororo indians, Tarumã, Rondonópolis, Brazil]

Fotki z osady Tarumã indian Bororo, o których wspomniałem tu.

Bororo indians

Bororo indians

Bororo indians

portret farmera

Monday, May 25th, 2009

[Rondonópolis, Brazil]

portrait of a farmer

na farmie fajnie jest

Monday, May 25th, 2009

[Primavera do Leste, Brazil]

Zdjęcia z wizyty na farmie (tej z Rafaelem i Thalitą).

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

farm visit, Primavera do Leste, Brazil

and then you took the words right out of my mouth

Saturday, May 23rd, 2009

[Pantanal, Brazil]

piranha kiss

A oto namacalny dowód, że żyję i mam się dobrze.

It’s all quite safe… if you’re lucky.

Friday, May 22nd, 2009

Ostatnie dni spędziłem na farmie pośród równin Pantanalu, gdzie oglądałem różne dziwne zwierzątka, łowiłem piranie, jeździłem konno, a nocami pijąc campirynie i cachace, grałem w pokera z Leanną i Jasonem – sympatyczną parką Kanadyjczyków i Josem – życzliwym Żydkiem, którego oskubaliśmy niemiłosiernie. Fotki później.

Po tem jedna noc W Corumbie, a teraz już siedzę w Quijarro w Boliwii, czekając na pociąg, który ma mnie zabrać do Santa Cruz. Znowu ścisk żołądka (właściwie od kilku dni), który występuje zawsze przed wizytą w nowym kraju. Ale przekraczam granicę i znowu momentalnie widać różnicę. Inne drogi (do dupy), samochody (rozpadające się), ludzie (ponad 50% populacji to Indianie). No i znowu można się dogadać po Hiszpańsku. Uważać na siebie trzeba, ale jak mówi przysłowie “uda są zawsze dwa – albo się uda albo się nie uda”. Albo jak powiedział spotkany ostatnio Japończyk (w podróży po Ameryce Środkowej i Połuidniowej od roku) “It’s all quite safe… if you’re lucky.” To tyle, żyję i mam się dobrze.

trzeci został przyjacielem ryb w jeziorze. ten trzeci ma najgorzej.

Sunday, May 17th, 2009

[Balneário Municipal, Bonito, Brazil]

rybki

jakie czasy tacy kowboje

Saturday, May 16th, 2009

[Rondonópolis, Brazil]

kowboj

2010-11-18 – Jacek będąc w La Paz powiedział: “Nowy szeryf w mieście”.

Europejczycy to brudasy

Saturday, May 16th, 2009

– Czy to prawda, że w Europie ludzie nie biorą prysznica codziennie? – usłyszałem od jednego ze współlokatorów w Rio.
Totalnie mnie zamurowało. Cóż mogłem odpowiedzieć?
– Cóż, nie wiem, ja biorę prysznic albo kąpię się co najmniej raz dziennie.
Trochę się wyjaśniło ostatnio, gdy pewna trochę starsza wiekiem kobieta zadała podobne pytanie: czy w Europie często się myjemy. Odpowiedziałem bezpiecznie, że raczej tak.
– Bo jak ja byłam, to było tak zimno, że przez 2 tygodnie tylko raz wzięłam prysznic…

Tymczasem jestem w Bonito (które wcale nie jest bonito). Temperatura w dzień wynosi ze 20 stopni i jest lekki wiaterek, więc lokalesi trzęsą się z zimna, zakładają sweterki, kurtki…

chcesz dziś sam daleko iść, w Tobie też i anioł śpi

Thursday, May 14th, 2009

[Rondonópolis, Brazil] [Primavera do Leste, Brazil]

Przyjechałem z Rafaelem i Thalitą do Rodonópolis – rodzinnego miasta Thality. Rodonópolis, to duże miasto w pobliżu geograficznego środka kontynentu. Jest jesień, temperatura w nocy spada tu do 30 stopni, bezwiatr…

Okazało się, że rodzina przejęła się moim przyjazdem do tego stopnia, że w trosce bym nie spał na materacu na podłodze, bez prywatnej łazienki i klimatyzacji, zarezerwowali mi miejsce w hotelu (którym tata Thality zarządza). Cóż, jakoś przecierpiałem. :)

Dwa dni i dwie nocy spędziliśmy na “farmie” wujka Thality w okolicach Primavera do Leste. Olbrzymie rancho z ponad 4500 sztukami bydła, z polami sięgającymi daleko za horyzont, porośniętych kukurydzą, soją, bawełną. Rodzinna atmosfera, wszyscy razem spędzają czas, nie wiadomo kto jest żoną, narzeczoną, kuzynką, zięciem, czyje dzieci są czyje. Plan dnia jest prosty – jeść, pić, odpoczywać. Odnośnie jedzenie, to oczywiście króluje soczyste mięsiwo w ilościach niograniczonych, poza tym fasola, ryż, warzywa, owoce, słodkości. Jeśli chodzi o picie, to oczywiście piwo i od czasu do czasu kieliszeczek cachaçy (wysokoprocentowy trunek z trzciny cukrowej). Ponieważ temperatura powietrza jest strasznie wysoka, to butelki tutaj się współdzieli (by zawsze piwo było zimne). Schłodzoną butelkę piwa wkłada się do termosu, do szklanek nalewa tylko połowę i co drugim łyku uzupełnia. Efekt uboczny jest taki, że totalnie nie wiadomo ile się wypiło. Jeżeli chodzi o rozrywki, to było łowienie piranii, wycieczki motorówką po rzece, przejażdżki dżipami po ranchu (a także pogoń po polach za dzikim emu), obserwowanie Kapibar (największe z rodziny gryzoni) podkradających paszę krowom. Bardzo miło spędzony czas.

Poza tym kilka dni spędziłem w domu Thality. Mama pilnowała, by brzuchy były zawsze pełne. Śmiałem się, że nie mogę tu dłużej zostać, bo każdy dzień to +1 kilo.

Odwiedziłem też inną farmę na obrzeżach Rodonópolis, mniejszą (2700 sztuk bydła). Wbraliśmy się stamtąd do pobliskich osad Tarumã indian Bororo. Największa z osad – Octavio Kodo Kodo, ma dziś już szkołę podstawową i piekarnię. Na małym boisku do piłki nożnej bawią się dzieci ubrane w szorty i kolorowe t-shirty. Starsze dzieci codziennie autobusem zawożone są do szkoły w Rodonópolis. Podobno po tym zetknięciu z “cywilizacją” nie chcą wracać do tradycyjnego życia. Podobno dziś indianie są na rządowej dotacji, więc nic nie uprawiają. Ludzie wciąż jednak żyją w chatach o ścianach i dachach pokrytych liśćmi palm. Z daleka za pozwoleniem mogłem zrobić kilka zdjęć.

Jutro wyruszam do Bonito, by zobaczyć Pantanal – największe mokradła świata, które dzięki temu, że są regularnie zalewane, to znacznie bardziej niż Amazonia opierają się penetracji i wyniszczeniu. Potem wybieram się do miasta Corumbá, a potem już Boliwia.

from Sorocaba to Rodonópolis

Tuesday, May 12th, 2009

[from Sorocaba to Rondonópolis, Brazil]

1450 km w jeden dzień.

from Sorocaba to Rodonópolis

from Sorocaba to Rodonópolis

jeżeli któryś z was odwiedzi wyspę syren, niech krzyknie pośród fal, że do nich nie przypłynę, bo walka jeszcze trwa

Monday, May 11th, 2009

[Ilhabela, Brazil]

Ilhabela to duża wyspa na oceanie, 3,5 godziny od São Paulo, co czyni ją celem tłumów turystów w weekendy i wakacje. Ja trafiłem tam w środku tygodnia, na początku jesieni, więc byłem sam w hostelu. Pogoda piękna, więc przez 2 dni ciężko pracowałem nad opalenizną wędrując po pustych zazwyczaj plażach, czasem obchodząc wodą skały, docierając na oddzielone od świata plaże przy prywatnych willach.

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

Ilhabela, Brazil

what makes you tick, it makes me smile

Tuesday, May 5th, 2009

[Sorocaba, Brazil; Ilhabela, Brazil]

rafa floating

Po intensywnym pobycie w Rio/Niterói wróciłem na weekend w gościnne, rodzinne progi Mr i Mrs Miotto. Mieliśmy zacząć podróżować, ale po części korporacja Rafaela, a po części lenistwo, a przede wszystkim uwielbienie chill-out’u, zimnego piwka i soczystego mięsiwa z grilla sprawiły, że weekend do intensywnych zdecydowanie nie należał.

Na szybko musiałem sobie wymyśleć coś na ten tydzień (bo z Rafaelam i Thalitą mamy zacząć podróżować pod koniec tygodnia). No to wybyłem dziś na Ilhabela (czyli “Piękną Wyspę”). Przybyłem do hostelu i okazało się, że jestem jedynym gościem. Cóż, idzie jesień…

Od jakiś 3-4 tygodni nie używam polskiego numeru komórki (mam brazylijski). Jeżeli ktoś coś wysłał, to trafiło to w czarną dziurę.

(a fotka jeszcze z Wielkanocy)

lepiej będzie na czas jakiś wziąć i zniknąć, wrócisz na czysto, gdy sprawy w mieście przycichną

Friday, May 1st, 2009

[Niterói, Brazil]

20090429_szk_0132

20090429_szk_0136

20090429_szk_01761

Ostatniej nocy w Niterói wyprawiłem sobie należytą imprezę pożegnalną. Momenty do zapamiętania, to:
– zaskoczone twarze współlokatorów, gdy wróciliśmy z supermarketu obładowani browarkami
– gruba murzynka przyciskająca mnie do obfitego biustu, ucząca mnie ciasno tańczyć Forró
– uściski ze współlokatorami, sugestie, żebym, został, wrócił, zapewnienia, że kiedy tylko zechcę…

Pokochałem to miejsce i tych ludzi. A licznik pożegnań tyka.