Archive for June, 2010

i smak waszych ust boliwijskie dziewczyny w noc ciemną i złą nam będzie się śnił

Monday, June 28th, 2010

Niektórzy wiedzą, że w pewnych kręgach mam opinię tego, co cudze filmy wstawia na bloga jako swoje. Tak będzie i tym razem. Cóż, dobre kino trzeba promować. Tak było. Operacja “Żagiel”. Szymon, Kubuś i Radek, czyli żeglowanie w środku boliwijskiej zimy na środku jeziora Titikaka na wysokości 3900 m n.p.m. Gościnnie wystąpił pan bosman.

Kuba skręcił nam ten towar.

Ambasada Polski w Boliwii

Sunday, June 27th, 2010

[La Paz, Bolivia]

A jeśli nie ambasada, to co najmniej Polski Klub Podróżnika w La Paz mi tu powstał.

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Zawitali do La Paz kolejni podróżnicy. A każdy z nich wiezie inną historię, inną drogę, która go tu zawiodła. Jechali tu przez stepy Mongoli, poprzez ryżane tarasy w Chinach, wyspy Indonezji, spalony słońcem Czarny Ląd, Atlantyk i Pacyfik, Krainę Kangurów, Karaibskie tropiki. Czasem autostopem, czasem na motorach, czasem boso po piasku, czasem z osiołkiem. Dotarli tu, do La Paz, do którego niemal każda droga jest trudna. I postanowili na chwilę po prostu odpocząć.

W ostatnich dwóch tygodniach takich podróżników w La Paz pojawiło się prawie dziesięcioro. Karina i Marcin, dla których kochać, to patrzeć w tym samym kierunku. Iza i Kamil, co z Singapuru jadą na motorach do Polski, niezupełnie najkrótszą trasą . Bartek i Marta, którzy na motorach jadą byle dalej. Kubuś, młodziak co poznał już w Kolumbii Wujka Filipa, a teraz jego Grand Tour zagnało go do Boliwii. A także Karol, co po dwóch miesiącach w drodze stiwerdził, że jednak nie dla niego takie ciągłe przemieszczanie się, znalazł pracę w barze i postanowił się osiedlić na dwa miesiące. Poza tym wolontariuszka Ola i sąsiad Radek. I jeszcze inni, co to bloga nie mają i też żyją.

Na pierwszy ogień oczywiście poszły pierogi. Sprawdzona reguła mówi, najlepszym sposobem na integrację Polaków którzy są ponad 10.000 km od kraju jest wspólne ugniatanie i gotowanie pierogów. I znowu się udało.

Różni ludzie, w różnym wieku, którzy w niejednym miejscu byli i niejedno widzieli. I ta nić porozumienia. Zainteresowanie drugim człowiekiem i Jego Drogą. Bez jakiejś próby współzawodnictwa, przechwalania. Zrozumienie, że ta Droga to rzecz bardzo indywidualna i intymna. I każdy jest w niej z innych powodów, z inną wizją, celami. Co innego sprawia radość, co innego jest wyzwaniem. Ciekawe rozmowy ludzi, którzy starają się mieć ciekawe życie.

I znowu miałem okazję porównać blogową autokreację z ludźmi, ich spalonymi słońcem twarzami, gestami, zmęczeniem, zamyśleniem, zmarszczkami, uśmiechami.

Rozmawiamy. O miejscach, przygodach, ludziach. O zdeptanych wulkanach i szczytach. O festiwalach gdzieś w Amazonii. O Ayahuascowych wizjach. O jachtach, co za darmo mogą przewieźć cię przez ocean. O sympatycznych przemytnikach. O lewych prawkach na motor i łapkówkach wręczanych na granicy. O podróżach pod eskortą policji. O kilometrach przebytych w kurzu. O napotkanych gdzieś w innej części świata wspólnych znajomych.

Wspominamy… Nowaka, Kingę, Kapuścińskiego… Mówimy o tym czy jest sens podążać cudzymi śladami, czy może lepiej wydeptać swój.

Ale tak naprawdę te rozmowy są o celu i sposobie. Alternatywnym postrzeganiu świata. O tym co gna do przodu. O tułaczce bez domu, lodówki, pralki. I o tym, co dostaje się w zamian.

=====

A tymczasem ja przygotowuję się do przeprowadzki do nowego mieszkania. Naszego. Do zakupu lodówki, kuchenki, byćmoże pralki, a może nawet telewizora. Przed nami nowa przygoda.

if i could start again a million miles away i would keep myself i would find a way

Saturday, June 19th, 2010


Foto: Puerto Lopez, Ecuador, Grudzień’2009

A dziś założę na twarz uśmiech.

A

Friday, June 18th, 2010

Alikal. Boliwijski środek na kaca.

i’m sorry, i didn’t mean to, but i wanted to

Saturday, June 12th, 2010


foto: Cuenca, Ecuador, Grudzień’2009

i’ve been living underground, i’ve been eating from a can, i’ve been running away from what i don’t understand

Friday, June 11th, 2010


foto: Pevas, Amazonia, Perú, Wrzesień’2009

Buduję zamki z piasku, fosy, bramy, wieże, a potem wskakuję w to bosymi stopami, jak szalony wbiegam do wody przeskakując fale i daję nura, zamieram na kilka sekund tuż przy piasku na dnie, by zaraz wybić się na powierzchnię, przez moment szaleńczo płynąć przed siebie, by zaraz odwrócić się na plecy i dryfować przez parę chwil patrząc w niebo.

Z chaosu w pozorny spokój. Przestawiam suwaki i próbuję znaleźć najlepszą kombinację, czasem jest lepiej, czasem z głośnika wydobywa się koszmarny pisk. Ale to tylko chwilka, bo zaraz przywracam spokój i znowu słychać muzykę. Eksperymentuję.

Znowu od nowa. Choć perspektywa dużego łóżka, czerwonego wina i budyniu czekoladowego wydaje się być dużo większym wyzwaniem niż samotność w Amazonii.

“I have my own wings and I always keep following this spirit that guides me in my decisions, and that is how it has to be.” To nie ja to napisałem, lecz Ty o mnie. I wróciłem z Amazonii, i zacząłem życie na 3625 metrach nad poziomem morza, i nawet zostałem rezydentem w Boliwii! Czas to uczcić kochanie!

“zimno jak w psiarni” jak mawia mama

Friday, June 4th, 2010

Niedziałających kontaktów.
Temperatury w nocy w okolicach zera, przy braku centralnego ogrzewania i pojedynczych szybach w oknach.
Pracy z Boliwijczykami, na których nigdy nie można polegać.
Internetu tak wolnego, że nie można z youtube’a korzystać.
Samochodów co zawsze chcą cię przejechać, bipczą i przyspieszają bez intencji zatrzymania się.
Ludzi wpychających się przed ciebie na chama do minibusu.
Skorumpowanych urzędników, którzy bez łapówki nie przyjmą papierów migracyjnych…
Podobno mi zazdrościsz.

A poza tym jest zajebiście.
Rośnie barek alkoholi. Ostatnio najlepiej wchodzi whiskey. Zaprzyjaźniłem się z Jack’iem Daniels’em. Powoli kupuję naczynia, patelnie, noże, kufle do nowego mieszkania. Bo szukamy sobie miejsca. Najlepiej słonecznego i z dobrą kuchnią. Bo ona lubi gotować. Wizę prawie już dostałem, więc prawie jestem legalny na najbliższy rok.

Sytuacja w pracy osiągnęła punkt krytyczny, musiałem interweniować. Może być tylko lepiej. Problemy z jakimi muszę się ścierać w pracy to porażka totalna. Zacofanie infrastruktury technologicznej, opór kulturowy przed robieniem rzeczy raz, a dobrze. Poddaję się, nie walczę, tylko zmieńcie mi godziny pracy na bardziej ludzkie. Bo w końcu nie przyjechałem tu pracować… Zmęczenie. Za dużo ostatnio pracowałem. I po co? I pretensje z każdej strony. Bo w tym kraju, jak coś się zespuje, to przyjętym jest siedzenie bez inicjatywy i czekanie co się stanie. A jak zepsuje się coś ważnego, to presja na mnie, bo nikomu innemu nie zależy, żeby naprawić. Basta. Przegięli. Wysiadam. Co będzie, to będzie.

To nie jest blog o narzekaniu. Podpuścił mnie ktoś mailem, że zazdrości. No tienes ni idea.


[Copacabana, Jezioro Titikaka, Bolivia, Święto Zmarłych’2009]

hay gente que es de un lugar, no es mi caso, yo estoy aquí de paso

Thursday, June 3rd, 2010


[foto: Puerto Lopez (Ecuador), grudzień’2009]