Niepotrzebny

2021-10-31 – 01:36

Opowiedz mi o tych wszystkich strasznych rzeczach w Twojej głowie. O tym, że nie było lekko. O traumach, koszmarach i lękach. O niepokoju, który nie pozwala Ci spać. O dziwnych zacięciach, które czasem blokują Ci język. O niepewności, która sprawia, że tracisz głos. O tym, jak nie pozwolono Ci mieć opinii. O tym, jak niesprawiedliwy jest świat i jak Wam było ciężko. O zmarnowanym czasie. O tym jak Ciebie nie posłuchali. O pułapce i poświęceniach. O tym jak przestało Ci zależeć. O strachu przed stawaniem się nieistotnym. I niepotrzebnym.

PS. I’m fine. Are you fine?

 

i’m (not) fragile

2021-10-30 – 02:36

Poczułem dziś odrobinę miłości. Miało być młodości. 

Świat znowu zaczyna się kręcić znowu. Zaczęły się nowe podróże. Znowu otwarte są lotniska i hotele. Podróże znaczą upływający czas. 18 miesięcy niczego. Życie w klatce home office’u. A przecież są w życiu żółwia takie chwile, że musi komuś dać w zęby. tak po ludzku. Zbiera się druga fala. Druga połowa życia. No to jedziemy.

Nauka spadania

2021-03-07 – 01:49

Droga była długa i kręta. Nie pamiętam kto był w aucie. Chcę powiedzieć, że Tom. Radek chyba nie. Te tripy mi się zmywają w jedną całość. Te najdziksze. Radek zabrał mnie w pierwszego. Dwa dni na północ, dwa dni na wchód. Z La Paz do Brazylii. Tymi drogami najdzikszymi. Mówią, że Droga Śmierci jest pomiędzy La Paz a Coroico. A to nie prawda, ta to jest droga widokowa. Prawdziwa Droga Śmierci jest pomiędzy Coroico a Caranavi. I dalej do Rurrenabaque. Tam to śmigają trufi bijąc rekordy trasy (kierowca+kopilot, drugi kopilot i jeszcze trzech kopilotów z tyłu na kanapie). Tak to nad przepaścią okręcają tyłki autobusy przepełnione turystami. Tam zmienia się stronę po której kierujesz na odcinkach trasy. Czasami ruch jest prawo- a czasami lewostronny. Wiele razy jako pasażer, nie wiem czy kiedykolwiek jako kierowca. Widoki są fajne, wolałem patrzeć i robić zdjęcia. Ewentualnie wysiadać i pomagać kierowcy cofać, pilnując, żeby opona zawsze była na drodze a nie w przepaści.

Nie pamiętam jaki to był trip. Ale było nas czterech albo czworo w aucie. Cris tam była? I Gabicha? Ja prowadziłem. To był chyba trip do Quime. Ale okrężną drogą. Puszcza, pagórki, piachowa droga. Zakręt po zakręcie, po zakręcie. I tak z 12 godzin. Na wszelki wypadek jechał z nami co najmniej jeden 20 litrowy karnister benzyny (z tych takich metalowych). Na jednym zakręcie było blisko. Tysięczny zakręt. I to poczucie, że WIESZ, że opona była bardzo blisko krawędzi, a wszystko przy prędkości (pewnie z 50-60). Byłem jedynym, który miał licencje pilota. Ja byłem odpowiedzialny za udany lot pasażerów. 

Było blisko. To dziwne wrażenie. Bo znasz ryzyko, ale się z nim oswajasz. To część gry ze śmiercią w chowanego. “Ups, było blisko”. Zwolniłem, ale trochę. Akurat był super widok. Droga przyklejona do wzgórza, szeroki kawałek, można się zatrzymać. Oczywiście zdjęcie samochodu (show off). Potem przekazuję komuś aparat, bo chcę full show off i mieć zdjęcie mnie na aucie. Któreś z nas odchodzi 15 metrów, żeby było widać trochę przepaści. Ja, przeparkowuję auto 45 cm od przepaści. Łapię się bagażnika dachowego i wspinam na belkę przy drzwiach od strony kierowcy. Puszczam jedną rękę, a drugą macham do fotografującego. Wisząc nad przepaścią z auta, jak małpa. I szczerzę ryja. Cyk, cyk. Zeskakuję z belki. I zdaję sobie sprawę, że stoję na samej krawędzi a pode mną dziesiątki metrów stromej ściany przepaści. A w Boliwii helikoptery nie przylatują. “O kurwa”.

Przez ostatnie 3 godziny jazdy starałem się jak mogłem, żeby dojechać.

Ściganie się ze śmiercią. 40 lat życia. Ciało zaczyna nawalać. Kiedyś bolały mięśnie, a teraz stawy. Wciąż lubię przejechać się serpentyną, ale teraz raczej po asfalcie. W Bieszczadach widziałem kolumnę dżipów na szlaku. Śmieszne to to było.

Zacząłem nową pracę. To praca, jaką myślałem, że będę miał po studiach. Tylko, że ona wtedy jeszcze nie istniała. Świat nie był na mnie gotowy. A teraz jest. Więc zaczynam, a pracuję z młodziakami, którzy robią to co ja (ile oni mieli lat jak był Windows 95 i jądro linuksa 2.2?). Ale też ze starszakami. I jest git.

Muszę znaleźć to zdjęcie. Z dnia, w którym prawie się zabiłem.

A tymczasem takie:

 

do kraju tego, gdzie kruszynę chleba. podnoszą z ziemi przez uszanowanie. dla darów nieba…. tęskno mi, panie…

2020-12-03 – 23:22

pamiętam jak bardzo było to dla mnie ważne. pisać, podróżować, odkrywać, uczyć się, pisać…

pamiętam jak kiedyś myślałem, że nigdy nie przestanę pisać. że jak dojdę do tego momentu, że nie będę miał nic do napisania, to będzie koniec mnie. i to była prawda.

ostatnie lata były ciche. ostatnie lata były intensywne. fucking europe. fucking european union. fucking poland. fucking capitalism.

it’s a game. everything is.

shutting down. power off. bye.

ps. I’m ok mom.

What would Gandalf do?

2020-11-30 – 13:28

Hipotetyczna sytuacja:
W dzisiejszej Polsce grupka lewackich fanatyków (nazwijmy ich Mityczna Antifa) planuje akcję, ustawia bazookę i posyła rakietę przez okno do domu prezesa. Nikt nie ginie, ni kot, ale dom jest kompletnie spalony i częściowo zburzony. Sąsiedzi nie ucierpieli.

Najgorsze w tej hipotetycznej sytuacji jest to, że 20% narodu ucieszyłoby się z takiej hipotetycznej sytuacji. I to jest bardzo niedobre.

Wkurwia mnie ten system binarny, że musisz być po tej albo po tamtej stronie. Wkurwia mnie brak tolerancji, niemożność koegzystencji z innymi osobami. Wkurwia mnie monopol na wiedzę jak powinno się być, żyć i jakich to wielowiekowych tradycji należy zaciekle bronić. Wkurwia mnie zabawa w Boga i narzucanie interpretacji słów Koranu, Biblii, Kubusia Puchatka. Chciałbym, żebyśmy mogli rozmawiać, żebyśmy mogli się nie zgadzać, żebyśmy jednak mieli wystarczająco dużo tolerancji i otwartości, żeby móc mimo wszystko uścisnąć sobie dłoń, przytulić się, dać buziaka na pożegnanie i spotkać ponownie na piwo albo cokolwiek cię grzeje. W takim świecie chcę mieszkać.

W 2005 roku podróżując po Iranie nie było dla mnie miejsca w gospodzie i przespałem się na placu meczetu. Jak daleko jesteśmy od takiej sytuacji w Polsce! I to mnie wkurwia.

W życiu każdego mężczyzny

2020-08-30 – 00:36

W życiu każdego mężczyzny pojawia się fascynacja ciałem innego mężczyzny. Zwłaszcza penisem. I u niektórych trwa ona 2 sekundy a u innych całe życie. I co z tego? Nic.

Tak, to jest tekst antypropagandowy o gejach.

don’t be fooled by the rocks that I got

2020-08-01 – 23:45

Czas znowu zostać Ambasadorem.

2020-06-19 – 23:05

To wszystko zaczęło się sypać gdzieś w momencie kiedy kupiłem MacBooka. Zamknąłem rozdział pod tytułem “bieda”. Zaczęło się wygodne życie. Ja, auto, ona i rozbijanie się po boliwijskich drogach. Szalone czasy. Czasem wpadał Jacek. Musieliśmy zgarnąć Tomka z lotniska w El Alto, więc ja i Jacek, i auto, i bocznymi drogami z doliny (3600) na lotnisko (4200). Jakieś tam piwo i wino poszło wcześniej. No ale na bocznej drodze to stać nie powinni. Ale stali dwaj. Oni bardziej przestraszeni niż my. Polskie prawko musiałem pokazać (choć na polskim nie powinienem dłużej niż 6 miesięcy jeździć). “Proszę chuchnąć” on wystawia nos a ja dmucham ale w dół a nie w nos. Coś wyczuł, ale był niepewny. No bo noc, ciemno, obcokrajowcy. “Dobra, proszę jechać.”. Luzik, to taka gra w Boliwię. Choć pokażę Ci następną planszę.

Przyleciał Tomek, przeciska się pomiędzy taksówkarzami, patrzy na buty, żeby ich nie zdeptać. “Taxi, taxi”, mówię do niego. “No, no, no, no” (hiszpański, tłumaczenie: “nie, nie, nie, nie”). Taksiarze się śmieją, on podnosi wzrok, “a cześć”, niedźwiedź i jedziemy. Zjeżdżamy do doliny. To dzięki temu Tomkowi z Wenezuelii wyszedłem z whiskey. Wszedłem w rum.

Przyjeżdżamy do tej Ameryki Południowej, zostajemy kilka lat. Ogarniamy się. Biali jesteśmy, umiemy kombinować, więc jesteśmy o dwie długości przed peletonem. Co nie znaczy, że nie musimy pedałować, o nie. Ale my jesteśmy na takim chaju przygody, że po prostu płyniemy ponad tym. Czasem robimy nawet dwie plansze na dzień. Kolejny i kolejny poziom.

I wtedy jeb. Kupujesz McBooka. I życie jakie znałeś się kończy. Nagle chcesz jechać do Quito albo wracać do tej jebanej Europy, zaczynać od nowa na jakimś strychu we Flensburgu. Ale jesteś w swojej sferze komfortu. Bo masz MacBooka. A wiadomo, że jak masz MacBooka, to na pewno dobrze kodujesz albo jesteś trendsetterem. Najlepiej oba. Jeździsz Flixbusem po Germanii zanim to się zaczęło modne. Ech te promocje.

A potem już z górki, jakiś startup w Berlinie, wielki przekręt na kasę. Przez pierwsze 6 miesięcy nawet nie wyszedłem z chłopakami na piwo. Do dziś nie wiem, czy to dlatego, że tak bardzo się starałem w pracy, czy też dlatego, że im w czymś nie pasowałem. Za stary byłem? Byłem tu cieciem w startupie a Boliwii byłem dyrektorem. Tell me why again I came back?

Nie pamiętam. Złych rzeczy nie pamiętam.

A tu w Europie życie jest ciężkie. Dogadać się trudno. A przecież jestem tylko 1000 kilometrów od domu. Ni po polsku ni po hiszpańsku.

Lato, taras, rzodkiewki. Projektor, ostatnie piętro, piwo na skrzynki, hamak. Grill koniecznie na węgiel (na nielegalu, bo kontrakt zabrania). Dajemy radę, to tak jak mieszkać w nowym budynku na dalszym Brooklynie. Projektor, i oglądam rapujących jamajczyków. Siedzę na kanapie w Europie i się jaram, że w końcu mogę youtube’a oglądać jak człowiek, bo w Boliwii się zacinał na łączu za 60 dolców. I pomyśleć, że kiedyś byłem Ambasadorem.

A może. A może to najbardziej egzotyczne miejsce na Ziemi, to Frankfurt, Germany. Nad Menem. Miasto bankierów, prostytutek i drugaddiktów. Dziwny świat. Ale wychodzę mało. Przez szyby samochodu oglądam świat. Na piechotę tylko do parku, ale to też nie zawsze. Pierogi kupuję w Polskim sklepie, już nie trzeba ich lepić z Kubą i innymi przejeżdżającymi przez La Paz podróżnikami.

Byłem w Szczecinie. Siedzimy z Lachmanem w kafejce. Przy stoliku obok jego klient. “A ja tutaj z Panem Ambasadorem i jego żoną” przedstawia nas Maciek. Trochę się skonfundowałem. A w sumie to niepotrzebnie. Nie ma czego się wstydzić. To nie PiS mnie wysłał na tę Ambasadę. Raz Ambasador – zawsze Ambasador.