i wish i could remember, but my selective memory won’t let me

2007-08-29 – 09:47

Próbujemy wydostać się ze Srinagaru do Jammu, miejsca o którym Lonely Planet mówi, że poza faktem iż jest to hub komunikacyjny, to nie ma żadnego powodu, żeby tam jechać. Przyjeżdżamy planowo na dworzec autobusowy, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że w dniu dzisiejszym żadne autonusy nie kursują. Szybko znajduje się 7 travelersów jadących w tym samym kierunku i organizujemy jeepa. Po godzinie jazdy tankujemy, 3 min za stacją zatrzymuje nas policja. Zjeżdżamy na bok i w tym samym momencie Hiszpanka zaczyna krzyczeć. Nie wiadomo o co chodzi, panika, wszyscy w pośpiechu wysiadają z samochodu. Wokół pełno ludzi, otwarta tylna klapa, a tam wijący się na podłodze jeepa Japończyk. Dezorientacja, nikt nie wie co robić, ślina z krwią. Padaczka, przewracam go na bok i czekamy aż atak się skończy. Oczywiście wokół 300 ciekawskich oczu. Atak się kończy, Japończyk nieprzytomny, pakujemy się do jeepa, wsiada też 2 policjantów (razem 10 osób), niezamknięta tylna klapa, kolorowa chusta nad samochód, gwizdek i zaczynamy przedzierać się przez korek do szpitala. Przed szpitalem znowu 300 ciekawskich oczu, Japończyk dochodzi do siebie, ale nie wie co się stało ani gdzie jest. Z pomocą Andiego z Austrii, policjantów i kierowcy organizujemy lekarza, toaletę, lekarstwa. Japończyk dostaje szlaban na dalszą podróż, odstawiamy go na powrotnego jeepa i jedziemy dalej. Schodzi ciśnienie, intensywny team building zadziałał. “Good job, man!” “Good job.” Na drogach jakaś wielka operacja wojskowa (Kaszmir!). Setki autobusów i ciężarówek wyładowanych żołnierzami zjeżdżają z gór. Kolejne wojskowe checkpointy, zaczyna nas to trochę irytować, kierowca mówi, że chcą łapówkę. Przy trzecim checkpoincie otwieram okno i wołam z uśmiechem “Hello, how are you? what’s the problem?”. Przerażeni wojskowi zazwyczaj machają ręką bez słowa, że można jechać. Docieramy do Jammu późnym wieczorem. Nie podoba mi się to miasto i chcę jechać dalej, ale rzucają nam jaką straszną cenę za bilet i to nie do samej Dharamsali, tylko miasteczka obok 15 km. No way, jakiś przekręt. W innym biurze mówią to samo. “The only bus, sir”. W końcu okazuje się, że chcą nam sprzedać bilet na całą trasę i wysadzić nas w 1/3 – stąd cena i nie ma innej opcji na dziś wieczór. Z Hiszpanami decydujemy się przenocować i pojechać rano lokalnym autobusem. Idziemy do hotelu-nory. Prysznic i w stanie upojenia idziemy “na miasto”. Zupełnie nie pasujemy do tutejszych standardów. Lądujemy w jakimś podłym trendi barze i robimy zamieszanie. Kelnerzy się nas boją, Hindusi się gapią, w końcu jacyś odważniejsi przychodzą po autografy i “podrywają” Hiszpankę, że ma ładne włosy, i w ogóle jest fajna (jest taka sobie), ubaw po pachy. Zamykają wcześnie, nas oczywiście się boją, dziwni geje przebrani za laski w sari żegnają się z nami. Bardzo dziwne. Na koniec Hiszpan gasi papierosa w kminku, czy cokolwiek to jest, na czym przynieśli rachunek. Totalna masakra w mieście, do którego nie warto zaglądać.

Następnego dnia jedziemy lokalnym autobusem z Koalą do McLeod Ganj, siedziby Dalai Lamy na uchodźctwie. Rano słońce, wieczorem leje, i tak codziennie. 2 noce w hotelu, bierzemy 2 pokoje. Mam dosyć przebywania z kimś 24h na dobę. Potem freak’owaty Izraelita poznany w autobusie mówi nam, że bardzo tanio można spać w klasztorze na uboczu miasta z widokiem na dolinę porośniętą lasem. Przenosimy się tam – ja na ostatnią noc, Koala decyduje się zostać dłużej. Niesamowite miejsce, cisza, spokój, nocleg i 2 posiłki dziennie za 200 USD za miesiąc – kiedyś muszę tu wrócić na dłużej.

Następnego dnia wyruszam sam o 4tej rano do Amritsar. Święte miejsce Muzułmanów Sikhów. Golden Temple. Miasto nie ma dużo więcej do zaoferowania. Nawet nie ma gdzie zjeść porządnie, a hotele to nory. Choć przyjechałem tylko na 1 noc, to wybrzydzam – pokój musi mieć okno. Bez przekonania zwiedzam kompleks swiatynny. Wrażenie robi różnorodność kolorów strojów odwiedzających. I jeszcze strażnicy ze śmiesznymi halabardami i brodacze w białych szatach z zakrzywionymi nożami przy paskach.

Dziś uciekam stąd do New Delhi. Kończy się czas. Chcę jeszcze tylko zobaczyć Agrę (Taj Mahal!). Jaipur sobie odpuszczam – next time. Mam dosyć spania po 1 noc w hotelu i ciągłego pakowania/rozpakowywania.

Post a Comment