tell me how does it feel? it feels so good from where i’m standing…

2007-08-30 – 20:11

Znowu w Delhi. Znowu sam. 2 noce. Zdecydowałem się zrobić sobie luźniejszy dzień, zrobić pranie, kupić bilety, przepakować się, zostawić mały plecak z kupionymi pamiątkami w przechowalni itp. Czasem trzeba, zwolnić, bo inaczej znika fun, a pojawia się znudzenie, zmęczenie rozdrażnienie.

Wycieczka do biura rezerwacji biletów dla turystów po bilety do Agry. Spotykam 2 Polki, które dopiero co przyjechały (inny przedział wiekowy ;-) ). “Pewnie brakuje Ci kogoś, żeby sobie pogadać.” Not really, dopiero co uwolniłem się od Koali. :D Ale daję się namówić na tzw. herbatkę. Mała wymiana informacji, potem po raz kolejny przechodzimy przez bazar i miłej podróży.

Wyruszam na piechotę do Old Delhi. Trochę błądzę coraz węższymi uliczkami i gdy już się wydaje, że już totalnie się zgubiłem nagle wychodzę przy Jama Masjid (największy meczet w Indiach). Początkowo co prawda myślę, że to już Red Fort (zmyliły mnie czerwone ściany), ale szybko orientuję się co i jak (niepierwszy to w końcu meczet, w który jestem, choć pierwszy czerwony). Przy wejściu każą mi zapłacić 200RS za aparat (mają na tę okazję informacyjną tablicę okolicznościową), a mi nawet nie chce się ściemniać, szukać innego wejścia, więc bulę. I w sumie dobrze, bo fotki wychodzą ładne. Jeszcze wchodzę na minaret (wieżę), gdzie mały, wredny, 12stoletni skurczybyk chce mnie oskubać za pilnowanie butów. Daję mu 3 RS i straszę, że jest “little, bad greedy person, the God always watching you”. “OK, OK, you can go.” W drodze do Red Fort kolejne niemiłe spotkania, dzieciaki które chcą papierosy, i znają tylko 3 słowa po angielsku: “Hello, hundred ruppies.” Lezą za mną, próbuję z nimi gadać, ale one swoje. Na koniec gówniarz rzuca we mnie przez ulicę patykiem. Potem zwiedzam Red Fort – rozczarowanie (a może już zmęczenie), meczet podobał mi się bardziej. I wracam na piechotę przez ulice, bazary. Próbuję na ulicy soku z granata z solą. Lesson learnt: nie próbować soku z granata z solą. Pod koniec trochę się gubię i łapię rikszę do Main Bazaar. Rikszarz mówi 15, a jak przychodzi do płacenia, to mówi “50! 50!”. Daję mu 20 i spadam. Długi dzień.

O gupich turystach
Nienawidzę gupich turystów. Lasek w kusych sukienkach na ramiączkach chodzących po meczetach (owiń się chustą do cholery, nawet jeśli nie każą), wraz z gościami w krótkich spodenkach, gupich czapezkach i gupich okularach przeciwsłonecznych, którzy traktują tubylców jak zwierzęta na safari i zatrzymują się bezceremonialnie przy matce z dzieckiem siedzących na podłodze, pochylających się, robiących zdjęcie i odchodzących, fotografujących inwalidów, żebraków. Zero wrażliwości kulturowej. Zero człowieczeństwa. Nienawidzę.

Dlaczego sam?
Bo tylko samemu można nawiązać takie interakcje z ludźmi, przełamać bariery i w końcu za przyzwoleniem zrobić wyjątkowe zdjęcia.
Bo przeżywa się wszystko bardziej niż jak podróżujesz z kimś. Jak jesteś z kimś, to jak się coś dzieje dziwnego, innego, to puszczasz “dżołka” i spływa po was. Jak jesteś sam, to wszystko wsiąka w ciebie.
Bo lubię się gubić w wąskich uliczkach, błądzić “na czuja” bez troski czy dobrze idziemy.
Bo łatwiej jest ignorować natrętów, gdy idziesz pewnie sam przed siebie.
Bo głód i zmęczenie w parze odczuwa się do do kwardatu, a nie podwójnie, a z głodu i zmęczenia płynie kłótnia o nic i niezadowolenie.
Bo jestem jedyną osobą pokrzywdzoną w razie niesłusznej decyzji .
Bo wolę być sam w ciemnej ulice na przeciw niebezpieczeństwu niż z dziewczyną (wyjątek stanowią Izraelki po 2letnim stażu w armii).
Bo nie lubię być ciężarem, gdy się struję, jestem zmęczony, brudny, rozdrażniony i w ogóle.
Bo podróż to oderwanie od codzienności, a niektórzy nawet 20000 km od domu zamęczą cię tamtejszymi problemami.

Dlaczego CZASEM lepiej nie sam?
Gdy chodzi o pełen relaks. Bo wino (używki in general :D ) smakuje lepiej jak smakujesz go z kimś.
Gdy chcesz odkrywać kulinarne walory (podobnie jak używki) – jak jestem sam, to jakoś szczególnie nie przejmuję się jedzeniem.
Gdy robi niebezpiecznie, bo lepiej mieć wtedy pewnego wingman’a, który będzie ochraniał ci plecy.
Bo taniej.
Bo czasem fajnie jest się do kogoś przytulić o wschodzie słońca, zachodzie, pod palmą, przy jakimś niesamowitym widoczku, pod gwiaździstym niebem itp.
Bo czasem zimno.
Bo nie jestem omnibusem i brakuje mi kilku cech umiejętności (np. język, niepohamowany optymizm, siła).
Bo fajnie czasem zrzucić na kogoś innego czytanie przewodnika, wybieranie hotelu, knajpy itp.

I tu należą się honory dla najlepszych partnerów podróży jakich miałem:
Alinie za zarażenie górami, podróże z plecakiem od schroniska do schroniska, luźne swetry i zimne piwka.
Anicie za 2 podróże stopem dookoła Europy, które pokazały, że wcale nie trzeba mieć pieniędzy, żeby pojechać daleko i przeżyć przygodę.
Also honours to the best non-Polish travel mates:
Rafael’owi for operation “What’s underneath?”in the Eastern Turkey (Kurdistan), we made a great team and went where everybody told us not to go. Great support with language (Turkish) and the feeling of safety (Brasilian military training).
Joni for being my Iranian wife (will never forget questions while checking in to hotels “Are you married?” “Yes, so much married!”), for the great attitude, travel experience, making it more interesting, being a good photo-model, making interactions with locals easier and prooving that there not necesarily have to be a girlfriend-boyfriend situation to travel together with a girl.
Sandra (Mexican Princess) for amazing attitude, killing smile, openess and wearing my cloths and a winter hat when freezing in Troy in Turkey in September.

[update – 23.09.2007] Koala jednak zasłużył na dodanie do listy (bardzo zasmucił go ten post). Za śmichy-hihy na rufie house-boatu w Kaszmirze i nasze niesamowite wizje spisane w jego czarnym notesie.

img_1249.jpg

img_1254.jpg

img_1266.jpg

img_1271.jpg

img_1277.jpg

img_1282.jpg

img_1285.jpg

img_1287.jpg

img_1292.jpg

img_1303.jpg

Post a Comment