Gringo, go home!

2010-02-16 – 22:20

Pytany za czym tęsknię najbardziej, odpowiadam zwykle, że za koncertami tych kilku polskich zespołów, jak Kult, Pidżama czy T.Love. A właściwie za tymi momentami, gdy czujesz się częścią drącego mordy tłumu, gdy śpiewają, że na głowie kwietny ma wianek, produkują wódkę, pieprzony Żoliborz, gościńcem jechał powóz a w powozie jaśniepan, jesteś tak daleko ode mnie, a czasami jednak blisko tak, zaś cały świat dzieli się na kocięta i szczenięta. Bo przecież tyle razy zaliczyliśmy te koncerty, siedząc na trawie, na Juwenaliach, w Wejherowie, a potem w Stodole, z winem Sofia albo browarem. Ta muzyka dla wielu z nas jest synonimem “cudownych lat”.

Na szczęście człowiek elastycznym stworzeniem jest i potrafi sobie znaleźć substytuty tego czego mu brakuje. I tak ja u mnie w Boliwii znalazłem sobie substytut. Zespół nazywa się Atajo i chłopaki nieźle tną mieszając style i gatunki. Tak więc wyobraźcie sobie dobrego rocka zmieszanego z boliwijskimi tradycyjnymi klimatami. Trzeba się osłuchać, przyzwyczaić… zajęło mi to 3 koncerty. Ale w końcu zaczynasz łapać klimat, czaić treści, które stoją za tekstami i zaczyna ci się podobać.

Wczoraj zaliczyłem ich kończący karnawał koncert w legendarnym klubie Ojo de Agua (szczególnie polecam organizowane przez nich imprezy z tradycyjną muzyką live, na których bawią się wszyscy – cholity w kapeluszach i młodzi, a na stołach stoją browary i talerze z liściami koki jako zakąska). I po raz pierwszy tak naprawdę od kiedy wyjechałem z Polski przeżyłem muzyczny odlot. Do tego stopnia, że nawet popogowałem trochę wśród tutejszego kwiatu młodzieży. I nic, że jedna z piosenek ma słowa “Yankee motherfucker! Gringo, go home!”*. Kumam już o co chodzi i wiem, że jest to protest song w obronie liści koki (nie mylić z narkotykiem z niej wytwarzanym) potępiający działania D.E.A. mające na celu delegalizację tej rośliny. Pod takim protestsongiem mogę się podpisać.

O czym jeszcze śpiewają chłopaki? O życiu w La Paz, minibusach jeżdżących w każdym kierunku, imprezie, piwku, liściach koki, o tym gdzie jest policja, gdy jest potrzebna, o supermodelkach z Santa Cruz co mają silikonowe cycki, o miłości, karnawale itp. Czyli o całej tej boliwijskiej rzeczywistości.

Ciekawa jest sytuacja na tutejszej “scenie”. Trochę przypomina Polskę w latach dziewięćdziesiątych. Czyli coś się dzieje, ale na razie to tylko pojedyncze przypadki. Nie jest tak jak teraz, że masz 150 zespołów do wyboru z każdego gatunku. Jest kilka zespołów, które znają wszyscy i jak jest koncert, to idą i śpiewają. Oczywiście mówię o tej “cool” mieszczańskiej młodzieży, a nie chłopakach i dziewczynach z wiosek.

Jako zajawkę linkuję jeden z najbardziej znanych ich numerów, czyli “Morenadę do serca”.

W klipie są przebitki z karnawałowych ulicznych tańców i swawoli. Ponieważ w weekend uczestniczyłem w największym w Boliwii karnawale w Oruro, to potraktujcie to jak zapowiedź zdjęć, które mam nadzieję pojawią się wkrótce.

Link do oficjalnej strony zespołu Atajo.

*) słowa piosenki dostępne tutaj