moi ludzie z Buenos Aires

2011-08-10 – 23:27

Na granicy trzymali nasz autobus przez 6 godzin. No dobra, ze dwie godziny straciliśmy dzięki totalnemu braku organizacji ze strony naszej boliwijskiej tzw. “stewardesy”, która najpierw w ramach pomocy wypełniała za cały autobus prosty graniczny papierek, a potem zupełnie bez sensu kazała się ludziom ustawić w kolejce według numerów siedzeń, po czym przez chyba godzinę nie ustawiła tak sformułowanej kolejki w kolejce głównej do okienka. Panowie w okienku przez 60% czasu oglądali mecz w telewizorze (Copa America), zaś przez pozostałe 40% stawiali stempelki.

Po zaliczeniu 1,5h godziny w kolejce do okienka po stronie boliwijskiej zaczęliśmy czekać po stronie argentyńskiej. Co rozsądniejsi Boliwijczycy (mniejszość) nie czekali na panią stewardesę i zaczęli się kolejkować bez niej. Argentyńscy urzędnicy w okienku byli wybitnie wredni. Wyzywali coniektórych Boliwijczyków od osłów, szydzili z ich wieśniackiej wymowy niektórych słów. Już myślałem, że to zwykły rasizm, ale Argentyńczyk, który przekraczał z nami granicę też dostał zjebki od oficera w okienku, więc postanowiłem siedzieć cicho i nie wyzywać ich od głupich, nieuprzemych ch**ów, a na dodatek rasistów.

Do Buenos Aires przyjechałem autobusem pełnym Boliwijczyków. Tzw. stewardesa po boliwijsku bez litości katowała nas filmami pełnymi przemocy, marnej jakości teledyskami grup muzyczno-tanecznych (siedmiu pięknych gra i śpiewa a koło nich wije się pseudotanecznie jedna “urodziwa”). Za każdym razem jak włączali coś nowego, to przez pierwsze 20 sekund leciało na 200% głośności budząc wszystkie dzieci w autobusie, po czym ściszno do 150%. Całe szczęście miałem stopery do uszu i kaptury.

Prawie cały autobus wysiadł na podmiejskim dworcu autobusowym. Rozeszli się by wsiąknąć i zniknąć w tej metropolii. Niektórzy już lepiej zasymilowani, mający podwójne obywatelstwo z małymi dziećmi, inni tylko w odwiedziny, inni na mały handelek, do pracy, na kilka tygodni/miesięcy.


W Buenos Aires włóczyłem się po różnych dziwnych miejscach. Może kiedyś w La Paz przy wódce Wam opowiem szczegóły, teraz mi się nie chce. W autobusie miejskim, którym jechałem “zwiedzać” (okolice położone godzinę za miastem) zobaczyłem człowieka o twarzy zbliżonej do naszego prezydenta Evo Moralesa. “Swój chłop” – pomyślałem. Gdy już dojechaliśmy tam gdzie kończą się tekstury wysiedliśmy. Zagadałem, bo chciałem zrobić małe rozeznanie czy tam biją, czy nie. Opowiedział mi pokrótce swoją historię.

Benigno pochodzi z Potosí w Boliwii, ale od 8 lat mieszka w Buenos Aires. Pracuje na nocne zmiany w fabryce tekstyliów (dlatego trochę przysypiał w autobusie). Czyli prawdopodobnie ciuchy na maszynie dzierga, dresy Adibas, Nikke, takie historie. Poza tym stawia chałupę (właśnie wracał do siebie na dzielnię). Mowi, że dzielnia jest spoko, bo jest legalna, więc nawet autobusy tam mają pętlę. Autobus do centrum, co 15 min, 1,70 peso. W Boliwii nie był od lat, ale chciałby jechać, choć nie zanosi się na to. Tutaj (czyli w BsAs) ma swoją seniorę. Generalnie dobrze mu się tu żyje, powrotu do Boliwii nie planuje.

[Benigno u siebie na dzielni]