Archive for 2012
Saturday, April 14th, 2012
Po pierwsze przyjechała rodzina, siostra Gabichy z mężem i z 2 małych dzieci.




Po drugie, kupiliśmy samochód, więc pojechaliśmy do Copacabany go poświęcić.





Po trzecie, miałem 31 urodziny, więc wybraliśmy się z Markiem (niemieckim mężem siostry Gabichy) na 3 dni w góry pochodzić po pradawnych szlakch Inków.




















Na Święta Wielkanocne uciekliśmy z miasta do Coroico.







A poza tym fondue.

posted in bullshit, in-polish, photos, travel | country: bolivia | trackback | no comments »
Wednesday, March 14th, 2012
Gdy spotkamy się ponownie, będziesz miał dom z kominkiem w najwspanialszej boskiej dolinie. Zabierzesz mnie na trek na najwyższą chmurę. Pokażesz wszystkie swoje ulubione ławki i murki. Zapoznasz mnie z najbardziej wykręconymi ziomami z okolicy. Będą nas znali w pobliskich barach i lokalach. Pożeglujemy razem po najwyższych jeziorach tej odległej krainy. Będziemy ostro jeździć po bandzie, tańczyć na stołach i łamać zakazy. Będziemy mieli całą wieczność, by śmiać się, palić ogniska, milczeć.

Kuba Fedorowicz mój kumpel i przyjaciel zginął 9 marca 2012 w tragicznym wypadku w Gdyni.
Ceremonie pożegnalne Kuby odbędą się w kościele św. Wawrzyńca w Warszawie na Woli oraz na Cmentarzu Wolskim Prawosławnym (jego katolickiej części).
Msza odbędzie się o godz. 14 w piątek 16 marca 2012.
Kuba nie lubił kwiatów zamiast nich rodzina prosi o przekazanie datków na dowolną fundację pomagającą SPEŁNIAĆ MARZENIA dzieci.
Jest prośba, żeby po uroczystościach pogrzebowych powstrzymać się od osobistego składania kondolencji rodzinie.

Do zobaczenia!
posted in important, in-polish, photos, travel | country: nowhere | trackback | no comments »
Sunday, February 19th, 2012
[Potosí, Bolivia]
Doña Eugenia w Potosí serwuję najlepszą zupę z kamieniem w Potosí, czyli Kalaphurkę. Przysmak znany na całą Boliwię. Jest to zupka na kukurydzy i zbożu, oczywiście z mięskiem i ziemniaczkiem. Pikantna. Rozgrzany kamyk powoduje, że zupka na dzień dobry miło bulgocze.
Restauracja Doñi Eugenii znajduje się w Potosí przy cmentarzu, polecamy.

Ale jak to samą zupę jeść bez drugiego dania? Więc na drugie zamówiłem sobie Chicharrón (czytaj cziczaron), czyli tłusta wieprzowina smażona w głębokim tłuszczu, tutaj serwowana z kukurydzą, czarnym ziemniakiem i niesłodkim bananem.

Tyle o Potosí, Doñi Eugenii i jej cudownej zupce.
posted in in-polish, photos, travel | country: bolivia | trackback | no comments »
Sunday, February 19th, 2012
KUPUJĘ KONIA!

posted in bullshit, in-polish, travel | country: bolivia | trackback | no comments »
Tuesday, January 31st, 2012

W Boliwii, kraju gdzie choduję się kokę i znajduje się 70% globalnych złóż litu, znajdują się również małe muszki. Małe muszki, który są strasznie dokuczliwe. Bo gryzą. I odlatują pijane ze szczęścia z brzuszkami pełnymi naszej krwi. A nas swędzi, może w drogę? Jeszcze Cię dorwę, Mucha!
posted in in-polish, postcards, stories, travel | country: bolivia | trackback | no comments »
Wednesday, January 25th, 2012
…kolejne dni naszej podróży z Radkiem do Brazylii…
Dnia kolejnego ruszamy z ostatniego hotelu Sheraton na świecie.



Paliwo tankujemy kiedy jest.

Drogi są długie i proste, samochody z naprzeciwka nie częściej niż raz na pół godziny. Upał i kurz niemiłosierny. Co prawda dziur jest wiele, ale postanawiamy zaryzykować i złamać przepis o abstynencji.

Miast po drodze dużo nie ma. A jak są, to samochodów w nich nie ma.

Wywózka dżungli amazońskiej.


Dnia któregoś z kolejnych udaje nam się dotrzeć nad rzekę Mamoré w Guayaramerín na północnym czubku Boliwii. Tam za 50 USD Radek wynajmuje jeden z niewielu boliwijskich okrętów marynarki by dostać się na drugą stronę. Pasażerowie sztuk 2 – gratis.

A wszystko po to, żeby zobaczyć jak zachodzi słońce w Brazylii.

Po nocy spędzonej na imprezowaniu w Rio Branco na kacu uderzamy tam gdzie kończy się droga.




Po odwiedzinach u kolegi Radka udajemy się w drogę powrotną. Cieszymy się asfaltem, którego w Boliwii zazwyczaj nie ma.

Ponieważ ceny benzyny w Brazylii są takie jak w Polsce (czyli 4x droższe niż u nas w Boliwii), to ostatnie 150km robimy na oparach.

I znowu dofinansowujemy budżet marynarki boliwijskiej.

Radio? Telewizja? Biblioteka?

La Paz – 4 dni drogi. To nie Europa, że można ją ot tak przejechać.

Benzyna jest tania. Jeśli jest.

Dla porównania – droga w Boliwii.

Szukamy miejsca na nocleg.


Filmy o kowbojach to nie fikcja.

Nie wszystkim się udaje.



Wszystkim zainteresowanym przygodami białego samochodzika polecam blog Radka. A oto zajawka czego można się tam spodziewać:
[youtube width=”900″ height=”648″]http://www.youtube.com/watch?v=eJ2PcktCLs4[/youtube]
posted in bullshit, in-polish, photos, travel | country: bolivia | trackback | no comments »
Tuesday, January 24th, 2012
Nie lubię, gdy ktoś decyduje za mnie co jest dla mnie dobre a co złe. Nie toleruję chorych przepisów takich jak zakaz picia piwa na plaży w Gdyni, czy też zakaz jazdy na rowerze nocą po pustym chodniku w Warszawie. Prawo ma służyć ludziom, a nie ludzie prawu. A najgorzej jeśli służy ono wąskiej grupie lobbystów beneficjentów, a szkodzi większości społeczeństwa. Wydaje mi się, że tak jest w przypadku ACTA.
Nie dajmy się zamknąć w klatce chorych przepisów. Protestujmy.
![my kurwy nalegamy by politycy nie byli naszymi synami [źródło: internet, nie jestem w stanie ustalić autora, ale kopiuję w słusznej sprawie gracias] my kurwy nalegamy by politycy nie byli naszymi synami [źródło: internet, nie jestem w stanie ustalić autora, ale kopiuję w słusznej sprawie gracias]](http://www.mywayaround.com/wp-content/uploads/2012/01/no.jpg)
posted in important, in-polish | country: poland | trackback | no comments »
Saturday, January 14th, 2012

posted in photos | country: bolivia | trackback | no comments »
Thursday, January 5th, 2012
Trzeciego dnia dojechaliśmy do ostatniej na świecie placówki Sheratonu. Zapewne niektórzy z Was nie wiedzą, ale Sheraton prowadzi w krajach trzeciego świata sieć hoteli Sheraton Express, które w najodległejszych rejonach świata zazwyczaj położone są w miejscach trudnych i niedostępnych ale uczęszczanych. Tak było i w tym przypadku. Nasz Sheraton położony był odkładnie o 1 dzień drogi od najbliżyszch sklecionych z patyków drewnianych chat przykrytych liśćmi bananowca. Jaka to była dla nas ulga. Dla nas, prowadzących tę ekspedycję Szymka i Radka. No i nasego psa Rockiego.
Dzień już od dobrych kilku godzin skończył się pięknym zachodem słońca. Jechaliśmy więc ciemną stepową nocą. Drogi nie widzieliśmy już od 3 dni. Ale coś nas niosło, jakaś chęć walki, zdobycia czegoś, poznania. Poznania czego? Świata? Kobiet? Wszystkiego po trochu? Ale my o tym nie myśleliśmy, bo gnaliśmy na ostatnich kroplach wody, benzyny i whiskey. A ju tam, tam miał być nasz dom, Hotel Sheraton Express. Nasze schronienie przed nocą, nasz dom daleko od domu.
Najpierw w ciemności wyłoniły się na tle gwiazd ogromne anteny do odbioru telewizji satelitarnej. Prąd włączany jest tylko nocą z rozklekotanego, smrodzącego generatora wokół którego pasą się kukurydzą kury i psy. Tak proszę państwa, anteny są potrzebne, żeby mieszkańcy tego oderwanego od cywilizacji szałasu i goście mogli dowiedzieć się o wydarzeniach jak Tsunami w Haponji. Ale jest, jest, dojeżdżamy. Niemal nieprzytomni wywalamy się z samochodu. Za nami słychać dzwięk wypadających puszek ze smarem.
Udało się!
Dotrwaliśmy.
Już wiemy, że mają tu dla nas i wode, i mleko, i pięcioletnie snickersy, i papierosy. ŻYJEMY!
Atmosfera w barze była taka jak nasze samopoczucie. Zmęczeni ale na luzie. Z otaczających stolików patrzyli na nas brudni od pigmentu i błota kierowcy ciężarówek. “Ależ żar…” wyjęczyliśmy najgorszym hiszpańskojęzycznym slangiem. “Skwar, skwarrrrrrr” wyjęczeli zatrudzeni kierowcy ciężarówek z kokainą. Wiedzieliśmy, że musimy najbardziej jak to możliwe wtopić się w tłum. Wszyscy tu za paskami mieli ukryte długie maczety, a przy niektórych hamakach stały oparte karabiny. “Cicho tam!”, “Zaczyna się!”, krzyknął z meksykańsko-kolumbijskim akcentem kierowca cysterny. I już nie śmialiśmy się odezwać.
Rozpoczęły się pierwsze obrazy filmu. Przerażeni staraliśmy się wpasować w tłum, ale na nas już nikt nie patrzył, nie, oni już patrzyli w telewizor. Myśleliśmy, że mecz jakiś albo pogrzeb Diany, ale nie, pomimo wielkich anten satelitarnych sygnał z satelity jest tu wygłuszany, żeby utrudnić komunikację. Bo jest się kogo obawiać. Piraci drogowi ograbiający przejeżdżające pojazdy. Wygłodniali mieszkańcy wiosek którzy nasłuchując z własnoręcznie skonstruowanych przy pomocy z USAid radiostacji satelitarnych knuli zamachy terrorystyczne. Oni wszyscy chcieliby grabić przejeżdżających. Więc dlatego sygnał z satelity wyciszyli. Bo jasne, że lepiej wyłączyć zamiast wsłuchiwać się w ten obrzydliwy bełkot skorumpowanego kawałka tej ziemi.
Zaczęło się. Z przyjemnością obejrzeliśmy najpierw przygody Chackie Chana w Hong Kongu, a potem Steve Segal w Warszawie (specjalnie dla nas). A potem, potem to już nie pamiętamy, bo wciągnęliśmy się w rozmowę ze wszystkimi 60 kierowcami ciężarówek. Przemytnikami.
“Jak tam ścieżka na wschód? Stoją?” – spytał fachowo Radek. “Keinen Anung!… Dojechały!…”. Wszyscy odetchnęli z ulgą. To była również i dla nas super wiadomość. Bo to znaczyło, że bęzyna na wschodzie jest. Być może już za 150-300 kilometrów gdzieś znowu zalejemy baki i wszystkie dostępne naczynia benzyną. Uda się! Jeszcze przed granicą z Brazylią, gdzię benzyna jest co 50 kilometrów, ale jest droga i żółta, a nie tak jak u nas, przeźroczysta. I już wszyscy byliśmy braćmi, poleciały w powietrze pierwsze bąki. Łzy w Oczach, Bracia w Ramionach, a Podemną Stołek. “ŻYJEMY!!!” – wykrzyczeliśmy z Radkiem na głos! “ŻYJEMY” – odkrzyknęli z akcentem z Pruszcza Gdańskiego i Kościeżyny zgromadzeni przestępcy.
Obudziłem się dopiero następnego dnia rano. Otworzyłem oczy, a przede mną wisi góła baba. Dobrze, że plakat tylko. Patrzę w prawo na Radka, a tam… o kurwa. Radek leżał w objęciach krowy! “O kurwa!” wyszeptał by nie obudzić zwierzaka. A ja wytoczyłem się ze stodoły, bo zrozumiałem, że obudziliśmy się w mleczarni. Ale nie. Zza pozostałych krów wystawiły się inne głowy. To gospodarze i pojedynczy kierowcy, którzy zaspali, a z którymi wczoraj urządzaliśmy libację. “O kurwa!” wyszeptałem. Bo zrozumiałem, że to właśnie tak wygląda mekka podróżników, legendarny umiejscowiony na końcu świata Ostatni Hotel Sheratonu.
[Tekst sponsoruje Sheraton i USAid]
Więcej historii takich i podobnych na razie tylko po niemiecku na blogu Radka! :P Radek przetłumacz kurka, nie karz nas tak i nie każ czekać na polskie tłumaczenia.










posted in bullshit, photos, stories, travel | country: bolivia | trackback | no comments »