Archive for the photos category

wszystko trwa dopóki sam tego chcesz

Saturday, August 7th, 2010

Michael’a spotkałem na początku swojej podróży po Ameryce Południowej w Mendozie w Argentynie. Mieszkał ze mną w dormitory w backpackerskim hostelu. Podróżował wówczas z biletem dookoła świata. Kilka dni spędziliśmy wtedy głównie na spacerach po mieście, sączeniu piwka i obcinaniu wzrokiem przechadzających się wokół Argentynek. Minęło trochę czasu, Michael w tym czasie zdążył odwiedzić Nową Zelandię i kawałek Azji, wrócić do domu w Czechach, pojeździć na rowerze w UK i Holandii, pomieszkać we Francji. No ale znowu wybrał się w podróż, tym razem na trzy miesiące, odwiedzić swoich przyjaciół w Kanadzie, Brazylii i Boliwii. I było zajebiście, choć przez pracę nie byłem w stanie spędzać z nim tyle czasu ile chciałbym.

Micheal ma siedemdziesiąt X lat. A Ty jakie masz powody, żeby mnie nie odwiedzić w La Paz? :P

This post is a part of my miniproject “dreamers“.

ponieważ google analytics pokazuje mi że na bloga wchodzą już tylko szesnastolatki słuchające rapu to postanawiam zmienić formę bloga żeby lepiej wpasować się w tę niszę

Friday, July 16th, 2010

podobno hip hop demoralizuje młodzież

to co najlepsze wciąż skrywam dla siebie
czy kiedyś to pokażę… szczerze? nie wiem
chociaż mija już sława, miłe słowa, toasty,
to chcę żeby przekaz był naprawdę jasny
ty mówisz że jestem “gówniarzem bez celu”
ty nie masz pojęcia, że jest nas tu wielu
ty mi mówisz, że często pozuję do zdjęcia
ja tłumaczę, że nie masz o mnie pojęcia
ty mi mówisz, że mam już prawie trzydziestkę
ja ci mówię, że ja w te ramy się nie mieszczę
ty mi mówisz, że ciągle żyję jak przybłęda
a ty pewnie już leczysz kamienie na nerkach
ty mi mówisz, że niezły jest ze mnie zawodnik
a ja tylko słucham, bo to nie ty postawisz mi pomnik
tyle czasu, u mnie się nie pozmieniało
kilka nowych blizn zdobi moje ciało
jesteś kozak? pokaż lepszą drogę
ciągle swojej szukam, przez to spać nie mogę
jesteś twardy, spróbuj się zamienić
daję głowę, że nie przeżyjesz tutaj do jesieni
ty mi mówisz o cośtam swoich problemach
a ja z dala czuję, że to brzydka ściema
na wakacje latasz sobie samolotem
a ja zgięty w taksi przesiąkam cudzym potem
bo dla ciebie to tylko historie i zdjęcia
a ja tutaj szukam swego jebanego szcześcia
jarzysz młody? to nie jest rosyjska loteria
ani browar zrobiony pod kołdrą na feriach
to są moje własne do życia podchody
z ciągłym nastawieniem na nowe przygody
i nie liczy się to co mam lecz to co pamiętam
w pełni zakręcony na życia zakrętach
nie daj się omamić tym co śpią na kasie
nie daj się omamić, uwierz młody, da się!

They do get disoriented. They end up in places they shouldn’t be, a long way from the ocean.

Wednesday, July 14th, 2010


just to make you smile

“Teraz jest mój karnawał. W środku boliwijskiej zimy. Stan beztroskiej zabawy. Współdzielenie chwil i uśmiechów. Jakby na chwilę nic innego nie istniało. I było tylko tu, i było tylko dziś.” – zapisałem 28 czerwca zeszłego roku.

A teraz. Jadam w lepszych restauracjach. Pracuję ciężko. Męczy mnie mieszkanie w naszej Auberge espagnole. Chcę mieć swoją lodówkę, tylko swoje rzeczy w kuchni. Męczą mnie cudze fusy z kawy w zlewie. Nie imprezuję za dużo. Budzik na 7:40.

Przejechaliśmy piaskowymi, shitowymi drogami z Trinidadu przez wioski do Rurrenabaque, a potem przez Caranavi i Coroico do La Paz. 600 km po drogach gdzie średnia prędkość przemieszczania wynosi 30 km na godzinę. We współdzielonych taksówkach, gdzie przesiąkasz cudzym potem. Widzieliśmy, powdychaliśmy gorące powietrze, spaliliśmy ciała słońcem, ale to już inny odbiór. Męczą shitowe hotele. Z ulgą w turystycznych miejscówach bierzemy lepszy pokój. Bo to nie podróż, wyprawa, walka, lecz tydzień wakacji, odpoczynek od pracy. I cieszy zimne piwko i dobre żarcie w restauracji.

Ale jeszcze będą zmiany. Porwie mnie nagła fala. Albo rozsądnie, po trochu wydłubię sobie coś lepszego. Bo ja chyba uzależniony jestem od zmian. Rutyny nienawidzę. Byle do przodu. Robić coś pożytecznego. Wciąż odkrywać, poznawać – taki jest cel. Tylko czasu tak bardzo mało. “Zrównoważyć życie zawodowe z osobistym i osiągać wysokie zarobki”, hmmm…, jak od tego uciec, jaki jest właściwy balans? Nawet w Boliwii ta ścieżka okazała się najprostszą, żeby tu zostać. Bez walki, hop siup i jesteśmy w prawie-korporacji. Dużo szczęścia, czy zwykła pułapka? Chwilowy brak energii, żeby się szarpać i płynąć pod prąd. Bo samo utrzymanie się w Boliwii i życie w tej rzeczywistości wcale nie jest wystarczającym wyzwaniem, ot to tylko miejsce.

Frajdę sprawia gotowanie. A Ty pokazujesz mi nowe kulinarne światy. Tylko przeszkadza zmęczenie i podkurwienie pracą. Powoli poprzesuwać suwaczki. Szukamy balansu.

I dalej nie mam pojęcia jak to wszystko się skończy. Widzę perspektywę może na rok do przodu, a potem to zupełnie nie wiem. Australia, Afryka, Indonezja – tam jeszcze mnie nie było. Czy mi się jeszcze chce, czy tam dotrę? Czy tutaj kotwica?

Ambasada Polski w Boliwii

Sunday, June 27th, 2010

[La Paz, Bolivia]

A jeśli nie ambasada, to co najmniej Polski Klub Podróżnika w La Paz mi tu powstał.

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Ambasada Polski w Boliwii

Zawitali do La Paz kolejni podróżnicy. A każdy z nich wiezie inną historię, inną drogę, która go tu zawiodła. Jechali tu przez stepy Mongoli, poprzez ryżane tarasy w Chinach, wyspy Indonezji, spalony słońcem Czarny Ląd, Atlantyk i Pacyfik, Krainę Kangurów, Karaibskie tropiki. Czasem autostopem, czasem na motorach, czasem boso po piasku, czasem z osiołkiem. Dotarli tu, do La Paz, do którego niemal każda droga jest trudna. I postanowili na chwilę po prostu odpocząć.

W ostatnich dwóch tygodniach takich podróżników w La Paz pojawiło się prawie dziesięcioro. Karina i Marcin, dla których kochać, to patrzeć w tym samym kierunku. Iza i Kamil, co z Singapuru jadą na motorach do Polski, niezupełnie najkrótszą trasą . Bartek i Marta, którzy na motorach jadą byle dalej. Kubuś, młodziak co poznał już w Kolumbii Wujka Filipa, a teraz jego Grand Tour zagnało go do Boliwii. A także Karol, co po dwóch miesiącach w drodze stiwerdził, że jednak nie dla niego takie ciągłe przemieszczanie się, znalazł pracę w barze i postanowił się osiedlić na dwa miesiące. Poza tym wolontariuszka Ola i sąsiad Radek. I jeszcze inni, co to bloga nie mają i też żyją.

Na pierwszy ogień oczywiście poszły pierogi. Sprawdzona reguła mówi, najlepszym sposobem na integrację Polaków którzy są ponad 10.000 km od kraju jest wspólne ugniatanie i gotowanie pierogów. I znowu się udało.

Różni ludzie, w różnym wieku, którzy w niejednym miejscu byli i niejedno widzieli. I ta nić porozumienia. Zainteresowanie drugim człowiekiem i Jego Drogą. Bez jakiejś próby współzawodnictwa, przechwalania. Zrozumienie, że ta Droga to rzecz bardzo indywidualna i intymna. I każdy jest w niej z innych powodów, z inną wizją, celami. Co innego sprawia radość, co innego jest wyzwaniem. Ciekawe rozmowy ludzi, którzy starają się mieć ciekawe życie.

I znowu miałem okazję porównać blogową autokreację z ludźmi, ich spalonymi słońcem twarzami, gestami, zmęczeniem, zamyśleniem, zmarszczkami, uśmiechami.

Rozmawiamy. O miejscach, przygodach, ludziach. O zdeptanych wulkanach i szczytach. O festiwalach gdzieś w Amazonii. O Ayahuascowych wizjach. O jachtach, co za darmo mogą przewieźć cię przez ocean. O sympatycznych przemytnikach. O lewych prawkach na motor i łapkówkach wręczanych na granicy. O podróżach pod eskortą policji. O kilometrach przebytych w kurzu. O napotkanych gdzieś w innej części świata wspólnych znajomych.

Wspominamy… Nowaka, Kingę, Kapuścińskiego… Mówimy o tym czy jest sens podążać cudzymi śladami, czy może lepiej wydeptać swój.

Ale tak naprawdę te rozmowy są o celu i sposobie. Alternatywnym postrzeganiu świata. O tym co gna do przodu. O tułaczce bez domu, lodówki, pralki. I o tym, co dostaje się w zamian.

=====

A tymczasem ja przygotowuję się do przeprowadzki do nowego mieszkania. Naszego. Do zakupu lodówki, kuchenki, byćmoże pralki, a może nawet telewizora. Przed nami nowa przygoda.

if i could start again a million miles away i would keep myself i would find a way

Saturday, June 19th, 2010


Foto: Puerto Lopez, Ecuador, Grudzień’2009

A dziś założę na twarz uśmiech.

A

Friday, June 18th, 2010

Alikal. Boliwijski środek na kaca.

i’m sorry, i didn’t mean to, but i wanted to

Saturday, June 12th, 2010


foto: Cuenca, Ecuador, Grudzień’2009

i’ve been living underground, i’ve been eating from a can, i’ve been running away from what i don’t understand

Friday, June 11th, 2010


foto: Pevas, Amazonia, Perú, Wrzesień’2009

Buduję zamki z piasku, fosy, bramy, wieże, a potem wskakuję w to bosymi stopami, jak szalony wbiegam do wody przeskakując fale i daję nura, zamieram na kilka sekund tuż przy piasku na dnie, by zaraz wybić się na powierzchnię, przez moment szaleńczo płynąć przed siebie, by zaraz odwrócić się na plecy i dryfować przez parę chwil patrząc w niebo.

Z chaosu w pozorny spokój. Przestawiam suwaki i próbuję znaleźć najlepszą kombinację, czasem jest lepiej, czasem z głośnika wydobywa się koszmarny pisk. Ale to tylko chwilka, bo zaraz przywracam spokój i znowu słychać muzykę. Eksperymentuję.

Znowu od nowa. Choć perspektywa dużego łóżka, czerwonego wina i budyniu czekoladowego wydaje się być dużo większym wyzwaniem niż samotność w Amazonii.

“I have my own wings and I always keep following this spirit that guides me in my decisions, and that is how it has to be.” To nie ja to napisałem, lecz Ty o mnie. I wróciłem z Amazonii, i zacząłem życie na 3625 metrach nad poziomem morza, i nawet zostałem rezydentem w Boliwii! Czas to uczcić kochanie!

“zimno jak w psiarni” jak mawia mama

Friday, June 4th, 2010

Niedziałających kontaktów.
Temperatury w nocy w okolicach zera, przy braku centralnego ogrzewania i pojedynczych szybach w oknach.
Pracy z Boliwijczykami, na których nigdy nie można polegać.
Internetu tak wolnego, że nie można z youtube’a korzystać.
Samochodów co zawsze chcą cię przejechać, bipczą i przyspieszają bez intencji zatrzymania się.
Ludzi wpychających się przed ciebie na chama do minibusu.
Skorumpowanych urzędników, którzy bez łapówki nie przyjmą papierów migracyjnych…
Podobno mi zazdrościsz.

A poza tym jest zajebiście.
Rośnie barek alkoholi. Ostatnio najlepiej wchodzi whiskey. Zaprzyjaźniłem się z Jack’iem Daniels’em. Powoli kupuję naczynia, patelnie, noże, kufle do nowego mieszkania. Bo szukamy sobie miejsca. Najlepiej słonecznego i z dobrą kuchnią. Bo ona lubi gotować. Wizę prawie już dostałem, więc prawie jestem legalny na najbliższy rok.

Sytuacja w pracy osiągnęła punkt krytyczny, musiałem interweniować. Może być tylko lepiej. Problemy z jakimi muszę się ścierać w pracy to porażka totalna. Zacofanie infrastruktury technologicznej, opór kulturowy przed robieniem rzeczy raz, a dobrze. Poddaję się, nie walczę, tylko zmieńcie mi godziny pracy na bardziej ludzkie. Bo w końcu nie przyjechałem tu pracować… Zmęczenie. Za dużo ostatnio pracowałem. I po co? I pretensje z każdej strony. Bo w tym kraju, jak coś się zespuje, to przyjętym jest siedzenie bez inicjatywy i czekanie co się stanie. A jak zepsuje się coś ważnego, to presja na mnie, bo nikomu innemu nie zależy, żeby naprawić. Basta. Przegięli. Wysiadam. Co będzie, to będzie.

To nie jest blog o narzekaniu. Podpuścił mnie ktoś mailem, że zazdrości. No tienes ni idea.


[Copacabana, Jezioro Titikaka, Bolivia, Święto Zmarłych’2009]

hay gente que es de un lugar, no es mi caso, yo estoy aquí de paso

Thursday, June 3rd, 2010


[foto: Puerto Lopez (Ecuador), grudzień’2009]

now what?

Sunday, May 23rd, 2010

now what?

twoje oczy lubią mnie (i to mnie zgubi)

Sunday, May 16th, 2010


[zdjęcie: Pucallpa, Perú, Amazonia – wrzesień’2009]

[La Paz, Bolivia]

Idąc ulicą w centrum La Paz mijam parkę turystów. Polarki, shorty, sandałki. Pochyleni nad przewodnikiem czegoś szukają. Mijając słyszę polski. Mijam, zatrzymuję się niżej, no dobra wracam. Może jakoś im pomogę. “Bo nam nie podoba się La Paz. W ogóle obrzydliwe miasto. Bo my to autostopem bardziej.” No tak, nie pierwszy raz słyszę takie rzeczy. Że to najbrzydsza stolica Ameryki Południowej…

A ja mieszkam w tym mieście z wyboru. Czemu? Musiałbyś przejechać ze mną pół kontynentu, żeby to zrozumieć. I wtedy trafić ze mną do Boliwii. I widzieć co się działo. Spędzić miesiąc w Sucre z Filipem, Pasikonikiem, Luisem, Linselem… Tańczyć z dziećmi tango na zboczach Cerro Rico w Potosi. Na pace ciężarówki pojechać w zimnie, kurzu i wśród zapierających dech widoków do Uyuni. I zostać na 2 tygodnie w tym zakurzonym miasteczku, z którego turyści uciekają zaraz po odbębnieniu 3-dniowej wycieczki po Salarze Uyuni. Przeżyć tam burzę piaskową. I po tym wszystkim trafić do La Paz. Po prostu Boliwia przygarnęła mnie, uwiodła… I zdałem sobie sprawę, że to tu mógłbym…

Bo tu chodzi o szukanie swojego własnego balansu. Bo przecież mogłem… mogłem jechać dalej. Polecieć do Nowej Zelandii i tam zarabiać pieniądze na dalszą podróż. Mogłem wrócić do Warszawy… Ale nie. Może, ale jeszcze nie… Ciągłe przemyślonka. Jak, dokąd, po co… I zazwyczaj mi dobrze tu. Na pytanie ile jeszcze tu zostanę odpowiadam “nie wiem, może ze 2 lata”. Bo na razie nie myślę o wyjechaniu stąd. A tym bardziej nie wiem dokąd.

Mimo, że pracuję za 1/5 tego co zarabiałem w Europie, bez większej satysfakcji z wykonywanej pracy, z szefem, który średnio raz na dwa tygodnie okazuje się być chujem, to jednak wciąż tu mam swój balans. Uciekamy na weekend gdzieś za miasto. I tam zaciągam zapachem natury, wystawiam twarz na słońce albo wiatr, zachwycam się kolorem jej skóry. Celebracja wspólnie gotowanych posiłków. Świat oswojony, jednak wciąż nowy, wciąż zaskakujący, wciąż przygarniający mnie do siebie.

La Paz. Dolina wypełniona ceglanymi, nieotynkowanymi domami. Jedno wielkie targowisko. Mało tlenu w powietrzu. Spaliny. Brak zorganizowanego transportu publicznego. Tu nie masz przystanków. Taksówki, o których mówią, że grabią i porywają. Piekło dla turysty. Ba, nawet dalekobieżne busy odjeżdżają z różnych części miasta. Nie dziwię się, że La Paz w pierwszym kontakcie odpycha. Chaos. Mało zieleni. Spaliny. Trzeba się przyzwyczaić. Trzeba czasu, żeby zacząć to ogarniać.

Dziwię się ludziom, którzy potrafią zaplanować podróż. Niektórzy tego potrzebują. Daty, bilety, tu musimy być, tu musimy dojechać. Dookoła świata w pół roku, rok, dwa lata. A i jeszcze to chcę zobaczyć. Ja nie potrafię. Bo dla mnie to nie jest podróż dookoła świata. To “Operacja Życie”. To szukanie siebie. To próba poukładania sobie w głowie wszystkiego co nazbierało mi się przez 29 lat.

Schowałem się tutaj. Odciąłem jakoś od świata. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Nie chcę żyć tym czym inni. Chcę być Polakiem w La Paz. Najbrzydszej stolicy Ameryki Południowej.

dangers are double, pleasures are few

Friday, May 14th, 2010

cholita z browarem 2

Zarobiony jestem, więc tymczasem “Cholita z browarem 2”.

u mnie po staremu…

Tuesday, May 4th, 2010

…alkohol, dziewczynki, balety.

idzie zima

Sunday, May 2nd, 2010

nie odwracaj się jak przeszłość cię ściga spokojne to możesz mieć tętno na rybach

Tuesday, April 27th, 2010

[Curahuara, Altiplano, Bolivia]

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

Bolivia, Curahuara

she wants to live in a place that has a number and a name

Wednesday, April 21st, 2010

wybieram +44 i wkurwia mnie to bo wolałbym 0-22 jeśli mam być szczery

Wednesday, April 21st, 2010

Dawniej mój wingman. Dziś ojciec Albercika. A co TY zrobiłeś przez ostatnie 14 miesięcy?

Wszystkiego najlepszego!

to nie życie mnie goni, lecz to ja urządzam pościg

Monday, April 19th, 2010

llama, Altiplano, Bolivia

Weekend na Altiplano (płaskowyż, wysokość 4000-4500m n.p.m.). W kurzu, zimnie nocą, palącym słońcu w dzień, w ciasnym minibusie.

Wszystko po to, by być trochę bliżej nieba.

moze bys od czasu do czasu nabral troche dystansu do siebie i do twojej wiekopomnej roli, jaka odgrywasz w dziejach swiata

Tuesday, April 13th, 2010

Tamtaram. Nowa jakość w dziedzinie blogów podróżniczych. Bo kto to widział, żeby prowadzić 3 blogi z jednej podróży, w tym dwa komiksy. Raz dwa trzy. Trochę tęsknię.

dobrze że spotkałem tylu ich wyjątkowych zwykłych tak jak ja i opowiedzieli mi że bez marzeń pragnień tych życie wtedy traci sens

Sunday, April 4th, 2010

pique a lo macho

Jak ja się mam czuć? Zadeklarowany antyspołeczniak. Zbuntowany przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Pesymista.

W urodziny chcę się tylko schować gdzieś i przeczekać. Taki lifestyle. Asocjalny typ w obcym kraju. Prawie bez znajomych.

Ale jak zwykle ludzie z którymi skrzyżowały mi się ścieżki spuszczają mi bombę w telefonie i internecie. Do dziś boję się posprzątać wiadomości na mailu. Taki ładunek emocjonalny. Ja wymiękam.

cumpleaños felices. gabicha y szymon

A ona, ona, ona… nawet świeczki na markecie mi znalazła. I wbijała w każdy posiłek, który tego dnia spożywałem. Nawet w kawę z lodami i bitą śmietaną chciała mi świeczkę wbić. I zawsze do tego buziak. Ehhhh. I co ja mam do powiedzenia w takiej sytuacji? Przeciwko czemu mam się buntować? Za dużo emocji, za dużo emocji…

Pojechaliśmy razem do Cochabamby. Było miło, ciepło, smacznie i przyjemnie. Znaleźć jakiś pusty hostel z patio, oknem, pokojem z dużym łóżkiem, łazienką i telewizorem, gdzieś gdzie świeci słońce i jest ciepło. To takie proste.

A na zdjęciach powyżej Pique a lo macho w roli tortu urodzinowego. Czyli posiekane wołowina, paróweczki, papryczka, a wszystko na frytkach zalane sosem – chyba moja ulubiona boliwijska potrawa.

cumpleaños felices. gabicha y szymon

PS. A pokłóciliśmy się dopiero w La Paz. Ale ciiii… ciiii…. już dobrze.

alexis

Tuesday, March 30th, 2010

[La Paz, Bolivia]

alexis

mam w głowie od dawna plan zmierzenia się z sobą i tak cały czas nie patrząc już w przeszłość by dalej iść

Saturday, March 27th, 2010

[La Paz, Bolivia]

mieszkanie w La Paz, 17 pietro, 100m2, 324USD/mc

wykrzyczeć do życia że ciągle widać mnie

Friday, March 26th, 2010

[Pucallpa, Perú, Amazonia]

man behind bananas, pucallpa, peru, amazonia

Wrzesień 2009

będzie ciemniej albo jaśniej

Friday, March 26th, 2010

[Pucallpa, Peru, Amazonia]

drzewo, pucallpa, peru, amazonia

Wrzesień 2009