Archive for 2008

peace on Brussels

Sunday, June 15th, 2008

Dobrze mi tu.

you will lose it anyway

Tuesday, June 10th, 2008

raz dwa nie wiem czy wiesz już za parę minut zaczyna się mecz

Sunday, June 8th, 2008

Może to dziecinne i sztuczne, ale dziką satysfakcję sprawi mi chodzenie po lotnisku we Frankfurcie w czerwonej koszulce z napisem POLSKA i wielkim orłem w koronie. :-) A na mecz do Brukseli.

Update – FRA: a na mecz do Brukseli nie zdążyłem, bo samolot z Gdańska się spóźnił. Przynajmniej dłużej pochodzę po lotnisku we Frankfurcie. A w czasie samego meczu będę w powietrzu. No i trudno.

656

Friday, June 6th, 2008

powoli schodzi niepokój
stan ciągłego napięcia
mijają chęci do walki
o chwilowo nieistotne

szybciej rosną mi skrzydła
na wygrzanym poddaszu
gdy wokół na horyzoncie
letnia łuna miasta

a na dachu anioł stróż
kumpel po godzinach
siedząc koło mnie w t-shircie
posyła przewrotny uśmiech

gonna rise up, find my direction magnetically

Monday, June 2nd, 2008

[NCE-FRA, 31.05.2008]

Co było do wypowiedzenia zostało wypowiedziane. :-)

Długie przemyślenia, nieśmiałe i niepewne zamiary. Czekanie na dzień. A gdy ten nadszedł kilka pewnych cięć, kilka zdecydowanych zdań. I email do pracodawcy wysłany z Nicei.

Tydzień w Nicei był najgorszym ze wszystkich “zawodowych”. Ale to cena. Płacona po raz ostatni.

Emocje uderzają mnie w samolocie. Dopiero teraz dociera do mnie, że naprawdę zostawiam coś far behind. I że ostatnie dwa lata poświęciłem by móc zrobić to, co właśnie ma się zacząć. Ze łzami w oczach piję szampana gdzieś nad prześwitującymi przez białe chmury francuskimi Alpami. Nade mną błękitne niebo – nic już nie może pójść źle.

I jeszcze wizja happy endu – przede mną ostatni miesiąc w Brukseli. Historia zatacza koło. Bruksela – na dobry początek i na dobry koniec.

I jeszcze Mat, który przyleci mi nowy aparat i Ola, która przejmie stary.

I znowu wiara, że ścieżka, którą idę jest najlepszą z możliwych.

jest czas łowienia ryb i jest czas suszenia sieci

Friday, May 30th, 2008

trzeba realizować marzenia. a przynajmniej próbować. :-)
c.d.n.

powoli zbliża się nasz czas, coraz mocniej swędzą ręce

Tuesday, May 20th, 2008

widzę wokół coraz więcej poezji. w tym całym niemieckim syntetycznym biurowym otoczeniu. w znudzonej minie ładnej informatyczki wpatrzonej w ekran nieobecnym wzrokiem, podpierając przy tym bródkę ręką opartą łokciem o stół (podpatrzoną przez otwarte drzwi w niekończącym się korytarzu bliźniaczych pomieszczeń). w naklejkach w kształcie czarnego jastrzębia na szybach przeszklonych zawieszonych nad ziemią korytarzy łączących budynki (by przestraszyć, a zarazem uchronić od śmierci, szybko latające ptaszki nieświadome postępu techniki w dziedzinie produkcji niewidzialnych barier). w naklejkach i plakatach, które w ciekawy lub totalnie beznadziejny sposób informują o czymś ważnym lub zupełnie nieistotnym. a nawet setkach kubków po kawie ułożonych w nieładzie (w artystycznym porządku) na dziesiątkach piętrowych tac w kafeterii.

chyba jestem na haju (drugi tydzień łykania prochów na przeziębienie).

jeszcze dzień wyjdę stąd

Monday, May 19th, 2008

a sweet medicine

Saturday, May 10th, 2008

i want to be a ghost
taking the longest rides
jumping from one place to another
catching overnight flights
being a day-time illusion
in places that i don’t like
carrying with me in a suitcase
same thoughts same wonder-whys

Or not. (part2)

Tuesday, May 6th, 2008

What can I say? I can just smile and keep the confusing emotions inside me or I can go for another pointless war with this nonsense.

Knowing the direction is too much commitment for me. In new cities the question that confuses me most is “For how many nights, sir?”. How should I know? Will anything good happen to me here? “Three perhaps, maybe more.” Yeah, three sounds good.

So what should I say?

Good luck and goodbye. And maybe see you around.

Or not.

misfortunes waiting for the best time to appear

Monday, May 5th, 2008

To był dziwny majowy weekend. Jak zwykle pragnąłem nie mieć planów. Przekonał mnie Koala, że trzeba się ruszyć, w góry do natury. Więc kupiliśmy mapę, spakowaliśmy plecaki, wrzuciliśmy do bagażnika wysokie buty i ruszyliśmy do najdzikszych zakątków Polski. Czyli do Bieszczad. I wszystko szło dobrze aż do momentu gdy tam dotarliśmy. Bo nie było dla nas miejsca. Jedynie w gospodzie. Więc usiedliśmy w gospodzie i cóż było czynić. Jeszcze nadzieja w miejscowych dzieciach-kwiatach, ale i one nie znalazły dla nas miejsca. Jedynie dwa przy wspólnym stole. Więc tam też spoczyliśmy celem wieczerzowania. A potem syci i napojeni przywdzialiśmy śpiwory i legliśmy na tę zimną, jedną, niewygodną noc w samochodzie. A jak się obudziliśmy to pogoda była nietęga, więc nawet się ucieszyliśmy, że nie jesteśmy jednymi z tysięcy turystów dla których starczyło miejsca, i że nic nas tu właściwie nie trzyma, i że w sumie to chcemy do domu. By przyzwoitość zachować (i mieć o czym opowiadać) pojechaliśmy zobaczyć jeszcze zaporę i Sandomierz. Zapora pełna tych co również chcieli mieć o czym opowiadać, a Sandomierz nieszczególny. Więc powrót do Warszawy, do domu. A następnego dnia rowerowanie, odpoczywanie, fotografowanie, filmów oglądanie. I tak nam było, raczej dobrze niż źle.

A zdjęcia takie dziwne, bo się uczę udziwniać zdjęcia ostatnio.

tak jak księżyc w marynarce w kratę

Monday, April 28th, 2008

working class hero

Thursday, April 24th, 2008

– co tam?
– szkoda gadać.

oiko petersen, guys. from poland, galeria65

Wednesday, April 23rd, 2008

Z archiwum (2008-03-06).

and then you escape and go away

Wednesday, April 16th, 2008

the Queen of England

Monday, April 14th, 2008

gdzieś zniknął pancerz który krępował mnie

Thursday, April 10th, 2008

Kamyczek do kamyczka układam żmudnie kopiec marzeń. Zaczyna mieć formę realną. Marzenia zbyt szalone by w nie uwierzyć nagle stają się rzeczywistością. I ufam, że teraz wszystko będzie po mojej myśli. Że stanie się to, w co wierzyłem. Że ta droga kręta i trudna na końcu okaże się najlepszą z możliwych i jedyną właściwą.

Napisałem do Sandry, czy nie chce wyruszyć do Ameryki Południowej za trzy miesiące. Czekam na odzew.

so i’d better be me and you’d better be you

Saturday, April 5th, 2008

Nadchodzę. Tylko tyle.

(Jeszcze nigdy przeciwności losu nie działały tak bardzo na moją korzyść jak teraz.)

i hope you rocked today for me. i hope you let it go today for me.

Tuesday, April 1st, 2008

całe szczęscie, że mam przyjaciół. takich którzy w dniu twoich urodzin poświęcą tobie dokładnie tyle czasu ile będą chcieli.

a ty się dziwisz, że się kryję z urodzinami.

ale super, że jednak mimo tego ukrywania są tacy, którzy pamiętają (albo mają w przypominaczu). i dzwonią z zaświatów, nagrywają się, smsują, piszą na ścianach, naszych-klasach, przybijają żółwika w biurze, ślą maile palcami asystentek. szok. miło. :-)

he’s got a daytime job he’s doing alright

Tuesday, April 1st, 2008

i oczywiście właśnie teraz, pojawiają się perspektywy, że to mogłoby działać, że byłoby łatwiejsze. jak dostawa amunicji do miasta, które się poddało. jak czepek kąpielowy na pustyni. jak paczka z prezentami na poczcie tydzień po świętach. jak order dla martwego jubilata. jak klucz do skrytki w spalonym domu. cicha presja ściśniętego żołądka, nawałnica niesprzyjających okoliczności i przegrana wojna roztrzęsionych nerwów.

i hope you always find someone to take you home

Sunday, March 30th, 2008

we can say anything, but we just can’t say it loud

Sunday, March 16th, 2008

w mojej głowie tylko spam

mia w stumilowym lesie

Tuesday, March 11th, 2008

ola w ponczu

Tuesday, March 11th, 2008

Warszawa, Pole Mokotowskie, 2008-03-08

and hope our eyes keep telling lies

Monday, February 25th, 2008

A kiedy zrobię ten mały kroczek, który dzieli mnie od tego co mam zrobić, gdy pokonam wszystkie fałszywe trzymające mnie niepewności, to obiecuję sobie cieszyć się każdą chwilą tego doświadczenia, zaglądać ciekawsko w każdy zakamarek i poznawać, starać się zrozumieć, smakować (nawet z grymasem na ustach). I znaleźć miejsca i zajęcia, w których naprawdę będę czuł się dobrze. Dzielić uśmiechy i czynić dobro. Naprawdę żyć.