Archive for the in-polish category

i są pytania, i są wciąż rozmowy, ważne, choć tylko hotelowe

Wednesday, December 15th, 2010

hotel

boję się dokąd zaprowadzi mnie to życie. te małe rzeczy, które robię. to ciągłe łamanie reguł i płynięcie pod prąd.

bo to wbrew pozorom nie jest łatwe. niby zamykam się w tych czterech ścianach co wieczór. ale też każdego dnia muszę z nich wyjść. powiedzieć “buenos días” do portiera. ¨!Hola, joven!¨ odpowiada. i wychodzę na tę ulicę. gdzie każdy samochód jest twoim wrogiem.

bo w mojej naturze jest ostrożność. mierzenie każdego kroku. ciągła obserwacja tego co dzieje się wokół.

ale to też trzyma mnie w ramach. bo gdyby było zbyt łatwo, to mógłbym zabłądzić i się zgubić.

niektórzy obcokrajowcy wpadają tu w pułapkę zamykania się w czterech ścianach. poruszania się tylko w zamkniętych enklawach. ja jestem gdzieś pomiędzy.

ale ten świat jest jak patrzący na ciebie duży pies. jeśli pokażesz mu odrobinę słabości, to rzuci się na ciebie i odgryzie ci ręce i nogi. więc musisz iść naprzód nie dając po sobie poznać, że trochę się boisz.

to jest uzależniające, ten kop adrenaliny na każdym kroku. ale czy zdrowe?

hotel

Pojechaliśmy z Gabichą do Cochabamby. Choć miasto duże, to jednak czuć w nim powiew prowincji. Jest cieplej. Jest więcej powietrza. I dobrze tu karmią. Cochabamba była pierwszym miastem w Boliwii (na świecie?), które rozpoczęło rewolucję przeciwko McDonaldowi. I tę rewolucję miasto wygrało, ba, McDonalds całkowicie wyniósł się z Boliwii. Bo ludzie lubią tu dobrze zjeść. Zupa z orzechów. A jak zamawiasz porcję czegokolwiek, to dostajesz tyle, że możesz nakarmić 2-3 osoby. Niebezpiecznie. Ale w coś trzeba inwestować. ;)

I są rozmowy między nami. Czy się tu nie przenieść kiedyś. Bo cieplej, przyjemniej, ale też bardziej prowincjonalnie.

Bo to może o to chodzi. Mieć 3 miejsca gdzie się chodzi na lunch. Ulubioną kawiarnię. Spacer wiaduktem do multikina.

Myślimy. Kiedyś. Myślimy. Czy byłoby tu lepiej? Czy to tylko chęć przecierania nowych ścieżek. Czy to nieśmiałe marzenie o trochę cieplejszym klimacie, trochę wyższym ciśnieniu powietrza, nowych smakach, przygodach, barach, mieszkaniu jakimś większym… Myślimy. Może trzeba będzie wymyślić jeszcze kilka powodów. Ale ciii.. szaaaa..

hotel

rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie

Tuesday, December 14th, 2010

Nie czytam Onetu, Wirtualnej, ani Gazety. Wyciszonych mam wszystkich, którzy uprawiają politykę na facebooku. Nie mam telewizora.

Wyniosłem się na informacyjną pustynię i raczej mi z tym dobrze. To co się do mnie przebija przez filtr społecznościowy, to reportaże fotograficzne i parodiujące filmiki na youtube (choć u nas w Boliwii internet jest zbyt wolny by korzystać z tego medium). Nie interesują mnie mainstreamowe informacje.

Dlatego tym bardziej popieram takie inicjatywy – alternatywy.

Kolega Maciek Okraszewski (którego indiańskie imię brzmi “ten, który mył się w wiadrze”) zniechęcony oporem kwadratowych głów rządzących tymi najbardziej opiniotwórczymi periodykami, które nie chciały go zatrudnić w charakterze korespondenta działu zagranicznego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i za zupełną darmochę, a tylko za odrobinę rozgłosu, sławy i być może wódki zaczął prowadzić w internecie swój własny Dział Zagraniczny. Teksty są ciekawe i pisane lekkim piórem. Koledze Maćkowi życzymy powodzenia.

polskiego czytelnika to nie interesuje

A na zdjęciu kolega Okraszewski, czyli autor rzeczonego bloga bajeruje Gabichę. Być może opowiada jej historię o tym jak w Afryce w pewnej luksusowej willi mył się w wiadrze. (La Paz, luty 2010)

PS. A jeżeli podoba Ci się to o czym i jak pisze Maciek, to lajknij jego stronę na facebooku.

na imię mam Szymon. pochodzę z Gdyni.

Thursday, December 9th, 2010

foto by: Kuba Fedorowicz [mygrandtour.pl]

jestem indianinem, który zszedł z indiańskich ścieżek
który mimo, że szło mu przecież tak dobrze
stwierdził, że wysiada
i że on nie chce tak dalej

i ku wielkiemu zdziwieniu ludu wioski
odwrócił się na pięcie
i podreptał w kierunku autostrady
złapał stopa na lotnisko
i wsiadł w pierwszy lepszy samolot do ameryki południowej
bo tam mają prawdziwych indian podobno

no i szymon, indianin z wioski Gdynia
poleciał do Miasta Prawdziwych Indian – La Paz
i tam zaczął wchodzić w interakcje z tamtejszymi indianami
którzy bliżsi byli temu, co szymon uważał za prawdziwie indiańskie

m.in. tamtejsi indianie
jedli dużo kurczaków… ale szaleńczo dużo… po prostu nie ma restauracji, która nie ma kurczaka…
poza tym na żadnym ze znanych z kurortów Polandii obnośnych straganów z jedzeniem nie można spotkać było przysmaków w postaci serc krowy świeżo z ogniem piekielnym przysmażonych… a w La Paz można było… czarownice nocy od 23 do 5 rano serwują te istnie szatańskie dania…

a danie takie to taniec z duchem drzemiącym w tych krwistych sercach… zwykle jak krowa była spokojna, to danie kopa nie dawało…
ale jak się czasem trawiło serce takiego byczka bardziej butnego, to huuuu huuuuu wtedy danie kopie.
mnie jak raz taki byczek wziął na rogi, to miotał mnie przez trzy dni

indianin z Gdyni posunął się jednak dalej
wziął i sobie przygarnął dziewczynę od nich z plemienia
i normalnie z nią zamieszkał
w swoim tipisie

i chodzili nad rzekę prać przepaski na biodra
i razem łapali kaczki do pióropuszów

co więcej
indianin szymon z Gdyni
zaczął piąć się w strukturach wioski
zaczął robić coraz więcej w strukturach plemienia
nakręcił kilka plantacy
i uprawia te listki

tak o nim myśleli sąsiedzi z Gdyni

współwioskowi ziomale twierdzili, że się stoczył
że tam w ameryce w stolicy indian buty im zamiata
ale podobno jak na zamiatacza, to fajnie mieszka
więc może coś kręci na boku

ale znalazło się kilku śmiałków, którzy przylecieli go wybadać

najpierw kolega jacek
jacek już na niejednym dzikim zaczodzie był, to nie zrobiło to na nim wrażenia
co za to na nim zrobiło wrażenie, to singani, tamtejsza woda ognista
jak mu wykręciło usta…
jak mu się rzuciły szakale na żołądek
no bo przecież trzeba to było z niego wyjąć
nie przyjęło się na trzech tysiącach metrów
i tak się indianin szymon wybronił

kolega michał przyleciał na cwaniaka
że to on już chyba wszystko kuma
to indianin szymon wziął go na pustynie z jackiem
i go przećwiczyli
zakpili totalnie
ugotowali czokobombę…
i po trzech godzinach przywiązali go do konia pedała
który przez trzy następne dni chodził po łące i wąchał kwiatki
na 4200*
ale to nie zraziło indianina michała z Gdyni
do wyruszenia na południe, przez góry nad ocean
gdzie podobno na falach ludzie jeżdżą

i tak błąka się teraz indianin michał
nie ma od niego kontaktu
podobno szuka jakiejś swojej indianki
albo nawet dziewuchy z miasta
bo przecież kolega michał taki cywilizowany

***

Wciąż jednak towarzyszyło mu poczucie niespełnienia i wciąż chciał odkrywać kolejnych indian. Mimo, że miał już sędziwe 29 lat. I za pół roku trzydziestkę na karku.

***

ale przyszła starość na indianina szymona
wspiął się więc na najwyższą ośnieżoną górę w zasięgu wzroku
a przypominam, że mówimy w tej chwili o 6000+ tysiącach*
i indianin szymon otworzył wódeczkę i spojrzał sobie na zajebisty zachód słońca
myśląc sobie, kurde, jest zajebisty ten zachód
ale ile razy jeszcze muszę się wspiąć na tę górę
zwaną także górą zachodów słońca.


* (m n.p.m.)

[——————————————————————————-]

Zasada pisania indiańskich tekstów mówi: nazwę swojej wioski pisz zawsze z dużej litery. Tylko swojej.

To powiedziawszy przyjrzyjmy się stylowi autora. Autor nazwał co dokładnie dwie wioski swoimi (używając Wielkiej Litery). La Paz i Gdynia. Autor w ten sposób musi być bardzo mocno związany z obydwoma z tych miejsc, do tego stopnia, że obydwa być-może uważał za swoje.

ona

codziennie uciekam tam gdzie nie ma nic

Tuesday, November 30th, 2010

palos blancos

Wyjeżdżasz z La Paz, mijasz przełęcz na ponad 4000 m n.p.m., potem 7 godzin serpentynami w kurzu lub deszczu wzdłuż przepaści po najgorszych boliwijskich drogach i już jesteś w Palos Blancos (400 m n.p.m.), czyli tam gdzie rośnie kakao, papaje, mango, banany… Gabicha jechała tam “służbowo”, więc zabrałem się i ja. Tylko, że ja musiałem wrócić następnego dnia. W nocy upał straszny, człowiek poci się pod jednym prześcieradłem. Do tego pojebane koguty piejące przez całą noc. Przypomniały mi się pierwsze noce w Tajlandii 2 lata temu, gdy koguty tak samo piały a ja nie mogłem spać.

palos blancos
palos blancos

think of tomorrow we beg, steal or borrow

Friday, November 26th, 2010

incognito

Zdecydowanie dobrze zrobił mi ten miesiąc wolnego. Ciało i umysł potrzebowały wyrwać się z rutyny, odespać, przemyśleć, wyostrzyć się na tym co istotne. Dawno nie było nam razem tak dobrze, jak przez ten miesiąc.

Sprawdziłem opcje i zdecydowałem się pojechać po krawędzi. “Jeśli nie podoba ci się w samolocie, to z niego wysiądź” – mówi przysłowie. To ja wysiadłem.

Czas to mój priorytet. Nie doceni tego nikt, kto nigdy tak naprawdę całkowicie nie oderwał się od tego wszystkiego co “trzeba”. Trzeba pracować, trzeba inwestować, trzeba oglądać telewizję. A to gówno prawda. Ja chcę mieć czas, żeby robić te swoje małe rzeczy, przesuwać suwaki w photoshopie, wyskoczyć z aparatem na miasto i łapać momenty. Mieć minimum kasy na rachunki. Bez wyskoków finansowych. Bo jak masz czas, to rodzą się pomysły. A z pomysłów…

Będę pracować na pół etatu.

Nigdy nie byłem tak biedny jak teraz. Nigdy również nie byłem tak szczęśliwy.

Za niemal ostatnią kasę (tzw. “run-away money”) kupiłem sobie lampy studyjne (płyną do mnie w kontenerze z tej lepszej Ameryki) – będzie nowa zabawa, nauka, portrety, a wszystko to w naszym przytulnym mieszkanku.

Kupiłem domenę pod fotografię ślubną. Robię rozeznanie rynku. Będę łapał piękne, ulotne chwile. A poza tym jadł, pił i tańczył.

A zdjęcie z pewnego zimowego poranka, kiedy to z Kubusiem Kozakiem i tłumem równie pijanych jak my Boliwijczyków świętowaliśmy 5518-ty Powrót Słońca. A był to czerwiec, więc środek boliwijskiej zimy. A słońce tego dnia wstawało za chmurami. “To będzie zły rok” – mówili.

Nie dla nas.

I czekam aż mnie do cholery na tego Ambasadora w końcu wybiorą.

gdy nie ma Gabichy w domu, to jesteśmy niegrzeczni :)

Thursday, November 25th, 2010

[La Paz, Bolivia]

domowka

Tak wyglądają imprezy w Ambasadzie Polski w Boliwii pod nieobecność Pierwszej Damy. Uczestnicy: Radek, Marta i Jacek.

u Juni

Thursday, November 25th, 2010

[Uyuni, Bolivia]

Poza Naleśnikiem ponownie odwiedził mnie Jacek. To jego ostatnia wyprawa na pracowniczych biletach z Lufthansy. Padło na Boliwię. I jak zwykle był to bardzo dobry wybór.

Z Jackiem i Naleśnikiem pojechaliśmy do Uyuni. Dla mnie to już kolejna wyprawa do tego miejsca (w zeszłym roku spędziłem 2 tygodnie w tym zakurzonym miasteczku na pustyni). Dzień spędziliśmy bawiąc się jak dzieci na cmentarzysku pociągów kulając po szynach koła parowozu, miażdżąc monety, rzucając frisbee. A gdy zapadł zmrok, weszliśmy do wnętrza kotła jednej z lokomotyw i tam w śpiworkach spędziliśmy noc. Było zimno, ale daliśmy radę.

Naleśnikowi zrobiliśmy wcześniej z Gabichą pranie mózgu małe i przekonaliśmy go, że nie warto lecieć do Stanów, ani wracać do Europy. Więc Naleśnik został w Ameryce Południowej i obecnie podróżuje po Chile. A ja wróciłem do La Paz, by szukać lepszej przyszłości, ale o tym innym razem.

u Juni

u Juni

u Juni

u Juni

How are ya fixed for moonlight? How are ya fixed for stars? How are you fixed for kissin’? While we listen to soft guitars?

Sunday, November 21st, 2010

Marianne y Alexis

Marianne i Alexis już kilka razy pojawili się na moich zdjęciach. Moi byli współlokatorzy. Ona z Niemiec, on z Coroico. Zaczęli się spotykać tego samego dnia co my z Gabichą.

Wczoraj wzięli ślub.

jeżeli tylko chcesz pytaj śmielej ty również jesteś tutaj pasażerem

Wednesday, November 17th, 2010

pasażerowie

Wokół mnie same indiańskie twarze, gdzieniegdzie na podłodze albo na fotelu rzucone dziecko. Tak wyglądają najlepsze lata mojego życia.
[notatka z autobusu – pojechałem PKSem na Salar Uyuni przypomnieć sobie co i po co]

wietrzenie czaszek – la fiesta de las ñatitas

Tuesday, November 9th, 2010

la fiesta de las ñatitas

W Boliwii wciąż dosyć powszechny jest zwyczaj trzymania w domu czaszek. Mają one chronić przed złodziejami, przynosić szczęście i pomyślność. Ale mówią także, że jeżeli nie będzie się ich traktować dobrze, to mogą na dom sprowadzić choroby i nieszczęścia. Dlatego czaszeczce trzeba do czasu czasu wsunąć w zęby fajeczkę, posypać liściami koki, pokropić wysokoprocentowym alkoholem. No i raz w roku, 8 listopada, należy czaszkę przewietrzyć, zabrać na spacer do kościoła i na cmentarz, pokazać innym, posypać kwiatkami, przedstawić innym czaszkom…

Kościół oczywiście takie “zabobony” stara się tępić. Jednak trudno jest wyplemić te przkazywane z pokolenia na pokolenie wierzenia. Więc w takim wypadku najbezpieczniejsza wydaje się taktyka święcenia, soczystego kropienia wodą święconą, coby wygonić z kości złe duchy. Więc co roku 8 listopada do kaplicy na cmentarzu w La Paz ludzie przychodzą tłumnie przynosząc ze sobą te swoiste święconki. Jednak tego typu wierzenia robią się trochę “niewygodne” i w tym roku, po latach , Arcybiskup La Paz oficjalnie zabronił w tym roku mszy czaszeczek. Ale jednak jak to zwykle jest ludzie wiedzą lepiej niż biskupi, więc i w tym roku były tłumy w kaplicy i celebracje. A czego kościół nie poświęci, to szaman przed kościołem chętnie i bez problemu odymi.

la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas

Chodziłem pomiędzy ludźmi, pytałem o imiona czaszeczek, robiłem zdjęcia. Pytałem o wiek, a także, czy są to członkowie rodziny. Czasem odpowiedzi padały natychmiast. 14 lat, 25 lat, kuzyn, matka, przyjaciółka. Czasem jednak odpowiedzi poprzedzone były charakterystycznym “eeeee….“. To samo “eeeee….“, które znam dobrze z marketów, gdy cholita zapytana o cenę bananów zastanawia się jako cenę rzucić gringo… Czyli po prostu “eeeee….” – wstęp do kłamstwa.

Potem poczytałem trochę w internecie i okazuje się, że czaszki te najczęściej pochodzą z rozkopanych, okradzionych grobów, kupowane są na czarnym rynku, żeby ostatecznie stanąć na domowych ołtarzykach. Zatem nie są to relikwie bliskich, lecz ukradzione i przehandlowane kości z cmentarzy.

la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas

Idzie pani z trzema czaszkami.
– Kto to? Mężowie? – pytam.
– Kuzyni. Hahaha… Trzej mężowie, fajnie by było… Hahaha…

la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas
la fiesta de las ñatitas

Co kieruje ludźmi, że posuwają się do tego, żeby kupować czaszki nieznanych sobie osób i stawiać je u siebie w domach? Szpan? Ślepe trzymanie się tradycji? A może jest coś w tych starych kościach, jakiś duch, którego obecność oni jeszcze czują? A może to tylko wytwór ich psychiki, efekt historii opowiadanych przez babkę-prababkę, wieloletnie wierzenia, które zaszczepione wciąż rosną w ich głowach? A może to tylko kolejna okazja, do urządzenia imprezy…

wywiad w drodze – byledaleje, czyli Bartek i Marta

Wednesday, November 3rd, 2010

Na zakończenie naszego przydługiego cyklu, który przewinął się przez nasze kilka blogów, wywiad z Martą i Bartkiem, którzy zawitali do mojego miasta w wielkiej dolinie, ba nawet pomagali mi w przeprowadzce. Ona – nigdy nie przestaje się uśmiechać, on swoim inteligentym poczuciem humoru przesiąkniętym sarkazmem czynnie jej w tym pomaga. Razem – w drodze od dwóch lat, raczej po nieprzetartych szlakach. Mongolia z buta, Nowa Zelandia na rowerach, Ameryka Południowa na motorach.



[zdjęcia pożyczone z bloga Bartka i Marty]

1. Trzy kraje bez ktorych nie wyobrazasz sobie podrozowania.

Może to kiepski początek wywiadu, ale nie mamy odpowiedzi na to pytanie. To jest wersja pytania: “a jaki kraj podobał ci się najbardziej?” albo “a wolisz Indie czy Boliwię?”

A kogo bardziej kochasz, mamusię czy tatusia?

Każde miejsce jest inne. Czego innego szukasz w zatłoczonej Azji, czego innego w bezkresnej choć cywilizowanej Australii, czego innego w zimnych Andach.Każdy puzzel wyjęty z naszej układanki popsułby obrazek. Nie chcemy wybierać.

2. Co jest dla Ciebie najwazniejsze w podrozowaniu.

Motor. W zasadzie dwa motory. Po wielu eksperymentach chórem przyznajemy, że to najdoskonalszy sposób podróżowania. Oczywiście jest to środek, a nie cel, ale środek najskuteczniejszy. Dzięki motorom podróżujemy po swojemu, nie drepczemy w szeregu z hordą bakcpackersów od atrakcji do atrakcji, możemy dostać się tam, gdzie jest nieturystycznie = autentycznie. Motory budzą ciekawość ludzi, otwierają ich serca i domy. Nie tworzą dystansu takiego jak samochód, nie powodują ograniczeń takich jak rowery (no dobra, niech będzie, lenie jesteśmy i po dwóch miesiącach w Nowej Zelandii nie chce nam się więcej pedałować). W tej chwili już nie potrafimy wyobrazić sobie innego podróżowania. Ok, czasem człowiek zmoknie, zmarznie albo się wypieprzy, ale jak to fajnie będzie kiedyś powiedzieć wnukowi: “A tu babcia ma bliznę po tym jak zaliczyła glebę w Boliwii”…;-)

3. Jak dlugo sie przygotowywales przed wyprawą.

Do “wyprawy” to się przygotowywał Kazimierz Nowak a nie my. Nie jesteśmy na żadnej “wyprawie”. Podróżowanie dziś jest tak proste i skomercjalizowane, że nazywanie tego “wyprawą” wypacza sens słowa. Obecnie trzeba się solidnie nagimnastykować, żeby choć na trochę wyrwać się cywilizacji i zjechać tam, gdzie nie docierają agencje turystycznie.

Jak długo się przygotowywaliśmy? Za długo. Nie ma co za dużo kombinować bo i tak się wszystkiego nie przewidzi. Sprzęt trekingowy podrze się albo zgubi szybciej niż myślisz i w końcu dojdziesz do tego, że najlepszym obuwiem są klapki, umowę najmu mieszkania wypowiedzą jak będziesz najbardziej potrzebował kasy a potem ukradną laptopa z ulubioną muzyką, którą tak starannie sobie poskładałeś itd. Po kilku miesiącach w drodze będziesz się śmiał z większości tego, czym sobie zawracałeś głowę przed wyjazdem.

Chociaż z drugiej strony przygotowywanie się było dla nas już częścią wyjazdu i dobrą zabawą. Pierwsza rozmowa pt.:”a może by tak wyskoczyć na dłużej” pojawiła się ze dwa lata przed wyruszeniem i od tego czasu ciągle jakoś tam niezobowiązująco organizowaliśmy się fizycznie i psychicznie. …Jak dostaliśmy zimą nowy namiot to go sobie rozstawiliśmy w pokoju i przespaliśmy się w nim z niecierpliwości…A intensywniejsze działania zaczęliśmy jakieś 3 miesiące przed wyjazdem: szczepienia, szukanie najemcy mieszkania, sprawy bankowe, założenie bloga itp.

4. Co Cie wkurwia.

Koloryzowanie przez wielu ludzi swoich podróży, opowiadanie o dzikich przygodach na krawędzi życia i dyskretne przemilczenie, że są na sztampowej wycieczce zorganizowanej przez jedną z licznych agencji turystycznych oferujących swoje usługi w sąsiednim mieście. Oczywiście każdy podróżuje jak lubi i potrafi – tylko nie twórzmy potem wrażenia, że dokonaliśmy czegoś, na co nie zdobyłby się żaden inny człowiek. Podróżowanie jest w zasięgu ręki większości z nas, a takie “ściemnianie” tylko niepotrzebnie straszy, że to bardzo trudna sprawa…

5. Za czym tesknisz najbardziej.

A to zależy kiedy. Różne tęsknoty nachodzą w różnych momentach. W Azji dalibyśmy się pokroić za pajdę chleba ze smalcem, w Nowej Zelandii marzyło nam się ciepłe łóżko…

Ale z największymi tęsknotami pomagają nam sobie radzić rodzina i przyjaciele, którzy nas po prostu odwiedzają. Jak podliczyliśmy, ponad 30% naszego wyjazdu spędziliśmy z Nimi. Polskością niesamowicie doładował nas też pobyt w La Paz i w Ekwadorze.

Ciąg dalszy na ichnim blogu.

ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni? noce i dni! i pory roku krążyć zaczną znów jak obieg krwi

Monday, November 1st, 2010

Zacząłem miesiąc tzw. “bezpłatnego”. Nie dzwoń do mnie, bo profilaktycznie nie odbieram. Mogę w końcu pojechać autobusem tam gdzie chcę. Mogę nic nie musieć.

potem chcę wstać o jedenastej i iść do sklepu po bułki i pasztet nie chcę chodzić do pracy to śmieszne bo w sumie to nikt nie chce

Friday, October 29th, 2010

gg

Minął rok, w paszporcie nowa wiza
Taki był mój cel, to jasno chyba widać
Cena wysoka została zapłacona
Rok mojego życia gdzieś za biurkiem… skonał

Nie był bym sobą bez mojego buntu
Ja się wyrwę z tego, tak jak panda kung-fu
Głowa w dół, gdy lecą pociski
Koniec tego tunelu, jest już chyba bliski

Wyjdę z tej roboty i pier….ę drzwiami
Zostawię za sobą ładunku dynamit
I cóż z tego, że nie będą płacić
Staram się omijać ten na kasę nacisk

Mam swą wizję i to jej się trzymam
Pilnuję żeby z marzeń nikt mnie nie odymał
Gram taktycznie, a nie strategicznie
Każdy dzień chcę spędzać epicznie

Taka dzisiaj jest moja taktyka
Cumy odciąć, gdy pomysł zamiga
Radykalnie i ostro po bandzie
Znowu czuję się jak w jednoosobowej bandzie

Nienormalny ale w dobrym sensie
Gdzieś na ostrym w życiu swym zakręcie
Ale ty jeśli myślisz, że jesteś za stary
To przynajmniej nowe kup se okulary

Wywiad w drodze – Maniek, Dorotka, Maksio i Naleśnik

Friday, October 15th, 2010

W dzisiejszym odcinku ‘Wywiadu w drodze’ zapraszam na wywiad z kolejną parką z dzieckiem. Czyli kolejny dowód na to, że da się, a dziecko to nie jest wystarczająca wymówka, przeciwko podróżowaniu.

1. Trzy kraje bez których nie wyobrażasz sobie podróżowania

Po pierwsze doświadczenie, które mamy jest bardzo niewielkie. Kilka krótkich wypadow (Karaiby, Cape Verde itp) oraz nasze 112 dni podróży po Azji Południowo Wschodniej to równocześnie dużo i mało… zależy jak na to spojrzeć.
Na pewno nie wyobrażamy sobie podróżowania bez Indonezji. Na Sumatrze byliśmy tylko chwilę, pod sam koniec, lecz zostaliśmy zaczarowani. Wspaniali ludzie, otwarci, uśmiechnięci, zawsze pomocni, tacy bezinteresowni. Mieliśmy ledwie ponad tydzień na zwiedzenie północy Sumatry. Niesamowite miejsce, pozostał ogromny niedosyt. Na pewno tam wrócimy, niekoniecznie na Sumatrę, ale na pewno do Indonezji.
Drugi kraj to Tajlandia. Wystarczy wybrać się tam gdzie nie ma faranga a można doświadczyć dużo więcej. Nie zamknę tego w słowach. Ten kraj trzeba poczuć. Ja za każdym razem, gdy słucham tajskiej muzyki mam łzy w oczach…
Miały być trzy kraje, ale poprzestanę na dwóch. Za mało widzieliśmy. Za kilka lat będziemy widzieć więcej. Jeszcze sporo innych krain przed nami… Wszędzie można znaleźć piękno, więc odpowiedź na to pytanie jest dla nas chyba niemożliwa.

2. Co jest dla ciebie najważniejsze w podróżowaniu?
Podróżowanie to dla nas stan ducha, teraz to wiemy. A co jest najważniejsze? Na pewno towarzystwo. Najwspanialszy widok na świecie staje się piękny gdy oglądamy go wspólnie z tymi, których kochamy. Wszystko smakuje lepiej. Radość jest większa a smutki mniejsze.
Podróżując staramy się omijać bardzo turystyczne miejsca, czasem jednak warto zobaczyć coś co jest słynne na cały świat. Jednak lubimy zejść z utartej ścieżki, zobaczyć co jest trochę dalej. Ważny dla nas jest kontakt z tambylcami. Uwielbiamy pędzić przed siebie na motorku (ach to poczucie wolności!), zatrzymać się w przydrożnym barze. Pobyć z ludźmi, poobserwować, porozmawiać.
Lubimy mieć swoje zdanie i swój pomysł na miejsca, które odwiedzimy. Jednak potrafimy czerpać od innych inspiracje („patrz kochanie jak tam pięknie, musimy tam pojechać!”).
Przyznam się bez bicia, mamy fetysz – na naszej trasie musi być gdzieś biały piasek, palmy i nieruchoma tafla ciepłej wody. I jeszcze „kororowe rybki” na wyciągnięcie ręki. Chociaż szczerze mówiąc po jakimś czasie spędzonym w takim raju z wielką chęcią zakładamy nasze profesjonalne obuwie typu trampers i ruszamy zdobywać okoliczne szczyty. Bo nam nie może się zbytnio nudzić.
I jeszcze jedno… ten specyficzny stan umysłu, który pojawia się podczas jazdy przed siebie, tak po prostu, czymkolwiek, a oczy wpatrzone gdzieś daleko w przestrzeń – zrozumie ten kto zrozumie…

3. Jak długo się przygotowywałeś przed wyprawą?
Generalnie my wszystko robimy od dupy strony, znaczy się nie w tej kolejności co trzeba. Nam wystarczy impuls, a potem oboje się nakręcamy. Zaczęliśmy od pomysłu, że w Anglii nic nas nie trzyma, że możemy mieszkać gdzie tylko nam się zamarzy… Prawie rok zbieraliśmy kase. Kupiliśmy bilet w jedną stronę i jazda. Nie było żadnego planu, tylko lekki zarys oraz trzy lokalne przeloty wykupione w AirAsia. Olaliśmy tzw. research a całość klarowała się po drodze.

4. Co cie wkurwia?
Ostatnio bardzo niewiele, ale jednak troche rzeczy działa mi na nerwy, ale najbardziej moja własna głupota. Przeze mnie, przez wyłączoną funkcję myślenia okradziono nas. Podobno uczymy się na błędach, lecz wyłącznie swoich, i to boleśnie. W naszej podróży mieliśmy chyba więcej szczęścia niż rozumu.
Dawniej byliśmy bardzo spięci, trzy lata temu w Tajlandii oburzaliśmy się: jak to można NAS tak traktować, przecież MY zapłaciliśmy dużo pieniędzy za bilet i MY mamy wakacje. Cóż, bardzo roszczeniowa postawa typowego białasa na wakacjach.
A jak było teraz? Śmieszyła nas podróż z Koh Phangan na Phuket ośmioma(!) środkami transportu, przesadzali nas niczym bydło a my tylko z uśmiechem obserwowaliśmy zastaną rzeczywistość. Albo jadąc do Medan busem niczym dla krasnoludków spędziliśmy cztery godziny w totalnie niekomfortowych pozach, Dorotka w ciąży z Maksiem śpiącym na niej okrakiem a ja z kolanami na ukos i pod brodą i jakąś rurą pomiedzy nogami… zamiast się martwić, cieszyliśmy się z miejsca siedzącego, bo nie każdy je miał:)
Nie lubimy też depresanto-malkontento-zazdrośników.

5. Za czym tęsknisz najbardziej?
Chyba za niczym… Wszystko co mamy to siebie nawzajem. Nasza rodzina stanowi pewną dopełnioną całość. Więc za rodziną nie tęsknię. Od kilku lat mieszkamy poza granicami Polski, więc gdy gdzieś jedziemy nie ma żadnych pożegnań.
Po trzech miesiącach w Azji zabrakło nam trochę polskiego jadła, lecz myślę, ze sprawę dałoby się jakoś rozwiązać, typu poszukiwanie śledzi czy kiszonych ogórków. Ale to nie była jakaś znowu wielka kwestia.
Tęskno nam też było do… polskości, żeby pogadać po polsku z kimś innym niż ze sobą nawzajem. Tygodniowi turyści nie rozumieli nas a nam głupio było się narzucać.

Ciąg dalszy na ichnim blogu.

A u mnie tymczasem przyjechał Naleśnik w odwiedziny, spadł śnieg i spaliło się pół instalacji elektrycznej w mieszkaniu. Nie ma letko. Więc zamiast zdjęcia Mańków, Dorotek i Maksów wrzucam zdjęcia z środowego poranka, kiedy to odbierałem Naleśnika z lotniska, a świat był biały (na szczęście nie w mojej Dolinie Szczęśliwości).

nie ma drugiego takiego miasta na świecie

a przede wszystkim wakacji

Sunday, October 10th, 2010

wakacje

wakacje

wakacje

wakacje
[Coroico, Bolivia, sierpień’2010]

Wakacje są bez sensu.

Wywiad w drodze – Goniący za szczęściem: Marta, Renata i Mariusz

Wednesday, October 6th, 2010

Gdyby wszystko było inaczej, gdyby było odwrotnie, to może ochajtałbym się gdzieś w okolicach 25-tego roku życia tak jak większość z was. Może miałbym kilkuletnie dziecko. Inaczej patrzyłbym na świat, czym innym się martwił, inaczej planował.

Gdyby moi rodzice jak byłem dzieckiem nie wozili mnie na wyprawy najpierw żółtą Syrenką Bosto, a potem kolejnymi maluchami, to pewnie nie miałbym tego zamiłowania do gapienia się przez okno na zmieniający się krajobraz. Gdyby nie kolorowe szkiełka, które znajdowałem w rzeczce przy hutach koło Szklarskiej Poręby, byćmoże nie wierzyłbym teraz, że wiele z “cool” rzeczy dostajesz za darmo, wystarczy tylko szukać i w odpowiednim momencie schylić się i wyciągnąć po nie rękę.

Ten odcinek jest o Marcie, która kolekcjonuje kamyki, która karmi gołębie, która podróżuje z nocnikiem, która widziała takie rzeczy, o których jej rówieśniczki nawet nie śnią. Która będzie mieć zupełnie inne postrzeganie świata niż ty albo ja. Bo w końcu któż z nas wybrał się w pierwszą podróż dookoła świata mając zaledwie kilka lat.

Ten odcinek jest także o Mariuszu i Renacie, którzy odważyli się na ten wyczyn, powiedzieli sobie “kurde, damy radę, jak nie teraz, to nigdy”, którzy stwierdzili, że nie chcą przesiedzieć tych pięknych momentów w życiu swoim i swojego dziecka na stołku w korporacji (Mariusz), ani wysiedzieć urlopu wychowawczego gdzieś na jakimś warszawskim placu zabaw. “Robimy to”, powiedzieli nie do końca wiedząc czymże jest “TO”, jak będzie, co ich czeka.

A teraz proponuję zapuścić sobie tło muzyczne i oddać się lekturze.

wpzs

1. Trzy kraje bez których nie wyobrażacie sobie podróżowania.

Po pierwsze Polska – bo od tego kraju zaczynaliśmy. Do dziś pamiętam swoje “członkostwo” w klubie PTTK szkoły podstawowej nr 43 w Sosnowcu, rajdy terenowe po Jurze i Beskidach. Co prawda członkostwo zakończyło się wyrzuceniem mojej skromnej osoby z hukiem :) zupełnie niesłusznie zresztą – ale i tak nie zabili mojej potrzeby “szwendania” się. Późniejsze, już samodzielnie organizowane wypady w Tatry, Beskidy, Sudety czy na Mazury.

Po drugie – Stany Zjednoczone – za “enjoy the ride”, ogromne przestrzenie “niczego”, które się do tego świetnie nadają, za wprost kosmiczne parki narodowe południowego zachodu i most Golden Gate – gdzie utwierdziłem się w przekonaniu, że chcieć to móc.

No i po trzecie Meksyk – za chaos stolicy, za uśmiechy ludzi, za klimatyczne uliczki Guanajuato no i za to że nauczył nas pokory do siebie i drogi jaką mieliśmy przed sobą.

2. Co jest dla Was najważniejsze w podróżowaniu?

Wolność wyboru, poczucie decydowania o tym co robimy i kiedy. Za możliwość bycia razem (co czasem nie jest łatwe) i patrzenia na to samo na swój sposób. I to wszystko mimo narzuconej marszruty przez bilet RTW – co też daje pewien komfort – tym bardziej, że nasza podróż z wielu względów nie może być “neverending”.

3. Jak długo się przygotowywaliście przed wyprawa?

Mentalnie – pewnie całe dorosłe życie. Jak sięgam pamięcią to już w podstawówce po przeczytaniu niemal wszystkiego co napisał Szklarski i May miałem wytyczoną trasę na mapie (która zresztą wisiała na ścianie zamiast plakatu Modern Talking).

Technicznie jakiś rok. Wydawać się może, że to długo – ale jak się ma wyjechać w trójkę na dodatek z dzieckiem to i koszty przedsięwzięcia są wyższe, więc dochodzi okres zintensyfikowanego oszczędzania (nie mamy wpisane w dowodzie zawód: “syn/córka”). Do tego szczepienia – tutaj też trzeba wyważyć wszelkie ryzyka i w odpowiednim momencie się zaszczepić (chodzi o najmłodszego uczestnika wyprawy), przemyśleć trasę by wpasować się “mniej więcej” w pogodę, urlopy (bezpłatny i wychowawczy) itd. Jakoś sobie zorganizować zobowiązania kredytowe itd.

4. Co Was wkurwia?

Było by fantastycznie napisać, że nic – ale to nieprawda. Rzeczywistość jest taka, że bardzo wiele rzeczy. Podróż miała pomóc w nabraniu dystansu do pewnych wkurzających “czynników zewnętrznych” – cel osiągnięty połowicznie bo choć poprawę widać to jeszcze długa droga przed nami.

[M] ludzie których motto życiowe brzmi: “nie ważne że mam życie do dupy – ważne że ten obok ma jeszcze gorzej”

[pytania 5-11 na blogu wpzs]

12. Ile to kosztuje? I czy warto?

czy to ważne? Ile by nie kosztowało, warte jest milion razy tyle ile wydaliśmy.

Zresztą każdy sposób jest dobry, czy wyjazd PeKaeSem poza miasto, czy z biurem podróży do Hurgady, a może stopem przez całą Afrykę – grunt to by być świadomym swojej roli w tym wszystkim…

Reszta wywiadu na blogu Marty, Renaty i Mariusza. Załączona fotografia pochodzi z ich bloga.

tak się bawią kozacy w stolycy… eee… w stolycach…

Friday, October 1st, 2010

my widzieliśmy ich tak:
Video chlanie

a oni nas tak:
video chlanie

video chlanie

video chlanie

Niezła biba była. Choć odlegli od siebie o 12 stref czasowych, to jednak wciąż bardzo bliscy. Kochane tamtaramy i Ewa Kamila. Na żywo z Kuala Lumpur w moim komputerze. Pięknie było. Pierwsze interkontynentalne chlanie obieżyświatów zakończone sukcesem.

Przez moment dołączył z Buenos Aires także Mariusz, ale się zmył szybko, bo spieszył się na samolot.

[zdjęcia: w 75% Ewa Kamila]

Wywiad w drodze – Daria i Tomek

Wednesday, September 29th, 2010

Rozpoczynamy sezon na parki, Daria i Tomek to internetowi nieznajomi, którzy dołączyli do naszego projektu wywiadu w drodze. Młodzi są i pojechali daleko. Ich wypowiedzi też mi się wydają trochę młode (nie wiem, czy to może ja mam skrzywienie jakieś, że stary jestem i w ogóle po przejściach). W każdym razie zapraszam do zapoznania się z ich punktem widzenia.

1. Trzy kraje bez których nie wyobrażasz sobie podróżowania.
Trochę dziwne pytanie. Nie ma kraju bez, którego nie wyobrażamy sobie podróżowania.
Na pewno nie będzie tu Polski bo po niej obydwoje mało podróżowaliśmy co mamy zamiar za jakiś czas nadrobić.
Zobaczyliśmy na razie niewielki ulamek tego świata a nasze 3 ulubione kraje to:
Indie, Turcja, Bośnia i Hercegowina

Jesteśmy świeżo po podróży do Indii, które wręcz pokochaliśmy.
Intensywność zapachów, kobiety w kolorowych sari, hałaśliwe riksze, niesamowite smaki, krowy leżące na ulicy w centrum miasta i wiele innych rzeczy, których nie sposób wypisać. To wszystko sprawiło, że Indie są naszym numerem jeden. Żałujemy, że te 1,5 miesiąca już minęło ale wiemy, że kiedyś wrócimy tu na dłużej.

2. Co jest dla Ciebie najważniejsze w podróżowaniu?
Kochamy podróże za to, że każdy dzień, każda minuta wygląda inaczej. To wyrwanie się z codziennej rutyny i nudy, które paraliżują umysł. W podróży czujemy się jak wypuszczone z klatki ptaki, szybujące gdzieś nad głowami innych. Poznajemy nowych ludzi, zdobywamy doświadczenia i żyjemy pełnią życia. Podróżując uwielbiamy obserwować. Wszystko od natury nas otaczającej po pojedynczą jednostkę na ulicy. Lubimy też mieć kontakt z lokalami. W krajach takich jak Indie czy Turcja to nic trudnego. Uważamy, że dzięki 15 godzinnej jeździe indyjskim sleeperem lepiej poznamy Indie niż gdybyśmy mieli zjechać wszystkie jego highlightsy razem wzięte.

3. Jak długo przygotowywałeś się przed wyprawą?
Kupiliśmy bilet do Indii prawie rok przed wyjazdem. Miesiąc przed wyjazdem stwierdziliśmy, że na Indiach nie poprzestaniemy i zamierzamy spędzić w Azji południowo wschodniej minimum sześć miesięcy. Prawdę mówiąc nie wiemy co tu przygotowywać.
Podejmujesz decyzję i jedziesz sobie. Tyle.

4. Co cię wkurwia?
Oj wiele rzeczy. Najbardziej to chyba zorganizowane wycieczki, które wyrzucają pięć kawałków za leżenie przy hotelowym basenie i wlewanie w siebie kolorowych trunków.
Wkurwiają nas też osoby które mówią – „Świetny pomysł na życie ale ja bym tak nie mógł”. Każdy by mógł, wystarczy chcieć. Albo pytania : „Nie szkoda ci pieniędzy i czasu na takie rzeczy?”

5. Za czym najbardziej tęsknisz?
T: Jestem w podróży dopiero 1,5 miesiąca. Czasem mam momenty, że tęsknie za rodziną ale tak poza tym to nie tęsknie za niczym.
D: Za rodziną i znajomymi.

Dalszy ciąg wywiadu na ich blogu.

gonna get back to basics guess i’ll start it up again i’m falling from the ceiling you’re falling from the sky now and then

Monday, September 27th, 2010

Wrzesień 2009.

Dziwna była podróż ta moja podróż do Amazonii. Te osiem dni “uwięziony” na łodzi. Dziesiątki przystanków po drodze (rzece) przy kilku chatach na skraju amazońskiej dżungli. A potem Iquitos, 400-tysięczne miasto do którego można tylko przypłynąć albo przylecieć.

Popłynąłem do Pevas dobę od Iquitos. Ten fragment podróży prawdziwie mnie wykończył.

Wizyty w jakichś wioskach, gdzie ludzie nic nie robią, gdzie prąd włączają tylko na trzy godziny dziennie, i które to godziny ludzie spędzają na oglądaniu telewizji i marzeniu o samochodach i innych gadżetach filmowego świata, które zupełnie nie pasują do miejsca, w którym mieszkają. Nigdzie tak często mnie nie pytano “ile kosztował twój aparat”, co doprowadzało mnie do irytacji, ta chęć porównania się do kogoś z innego świata przez ludzi, którzy żyją niemal nie pracując. Bo gorąco, a dżungla obwita jest w jedzenie, więc żyją w prymitywnych domach, by wieczorem usiąść na ulicy przy sklepie (bo przecież samochodów w wioskach nie ma), przekąsić smażone banany z kawałkiem kurczaka, i pogapić się na miejscową młodzież grającą w siatkówkę.

Nie miałem moskitiery, antymalaryków nie brałem, więc spałem w ubraniu. Z resztą wszystko było w takim syfie, że lepiej niczego nie dotykać bezpośrednio. Wilgoć, grzyb, robale, ćmy wielkości nietoperzy.

Zrobiłem trochę zdjęć, skoro już tam byłem, przy okazji, trochę na siłę, bo ciężka to była podróż. Nie było zachwytu, ciekawości. Samo bycie tam było ogromnym wyzwaniem, niemal zmuszałem się, by cokolwiek zrobić. A robić nie było czego, brak prądu w dzień, brak nawet książki.

Nie wyprawiłem się na tripa do dżungli. Byłem przekonany, że dotarłem wystarczająco daleko. To nie dla mnie, to nie dla białych ludzi.

Dużo czasu na zmierzenie się z własnymi myślami. Za dużo.

To był koniec mojej podróży. Przejechałem przez wszystkie strefy klimatyczne Ameryki Południowej.

Zrobiłem trochę zdjęć. Zmęczone kadry. Większość materiału wciąż nietknięta leży na twardym dysku.


[Pevas, Perú]

jeżeli choć raz przekroczysz ocean, to już zawsze będziesz po jego złej stronie

Saturday, September 18th, 2010

wywiad w drodze – Wieczny Nomad Pasikonik

Thursday, September 16th, 2010

Jest kilka utartych sloganów, powtarzanych z ust do ust, wypisywanych na koszulkach, plakatach i transparentach. Jedna z tych cudownych maksym głosi, że “wszytko co najlepsze w życiu jest za darmo”. Ludzie lubią tę maksymę sobie powtarzać, ale tak naprawdę mało jest tych, którzy naprawdę w nią wierzą, a tym bardziej według niej żyją. Pasikonik jest mistrzem świata we wcielaniu tych słów w życie. Co prawda w jego wykonaniu “za darmo” może oznaczać często wysiłek, pot, kurz, kolce w rękach i salmonellę w brzuchu, ale chodzi o zasady. Pasikonik swoje życie zadedykował PRZYGODZIE. Pasikonik pracuje wtedy kiedy chce i lubi, zazwyczaj w lesie albo w ogrodniczkach. Pasikonik jest przeciwnikiem wymiany pieniężno-towarowej. Pasikonik zostaje w danym miejscu tyle ile czuje, że powinien. Pasikonik chce być biedny. Pasikonik to życiowy nomad, od ośmiu lat bez stałego miejsca zamieszkania, płynący przez życie na falach zdarzeń, uczuć i emocji.

Pasikonika spotkałem w Samaipacie w Boliwii i przez prawie dwa miesiące podróżowaliśmy w tym samym kierunku (bo skłamałbym, mówiąc, że podróżowaliśmy razem, choć nie jedną kanapkę z awokado razem zjedliśmy).

Pasikonik był jedną z tych wielu osób na mojej drodze, które pokazały mi, że można płynąć pod prąd, być sobą, żyć po swojemu i przy tym dobrze się bawić.

Zapraszam na wywiad z Pasikonikiem.


[na tym zdjęciu Pasikonik dzielnie walczy z salmonellą]

1. Trzy kraje bez ktorych nie wyobrazasz sobie podrozowania.

Polska – przede wszystkim. O swoim kraju powinno sie wiedziec. Powinno sie rozmawiac. Powinno sie rozumiec. Jako tako znac historie, powiazania, przyczyny i skutki. Powinno sie jako tako orientowac w polityce. A takze geografie znac. Zanim wyruszylem za granice nadwislanskiego kraju przemierzylem go autostopem wielokrotnie. Poznalem Mazurow, Hanysow, Kaszubow i Gorali. Mieszkalem w Jarocinie (tak, tym Jarocinie – stamtad pochodze), mieszkalem na Pomorzu, na Dolnym Slasku, a takze w Gorach Bystrzyckich. To byly roznorakie miejsca: bogaty dom, wynajete pokoje, mieszkania, wiejskie chalupy, strych, piwnica, namiot, melina az po odludny, drewniany domek w lesie. Dzielilem te miesjca z calym przekrojem polskiego spoleczenstwa, z ludzmi wyksztalconymi, z dziennikarzami, z artystami, ze studentami, z prostymi rolnikami i ich rodzinami, z pijakami i z narkomanami.Podroze po Polsce pozwolily mi lepiej zrozumiec polskosc we mnie i w innych Polakach. Odroznic szerokopojete cechy ludzkie od typowych nalecialosci polskiego pochodzenia.Straciloby na wartosci podrozowanie po swiecie bez moich polskich doswiadczen. Natomiast innych kluczowych pozycji nie posiadam, bowiem wyobraznia to fascynujaca, wciaz rozszezajaca sie glebia…

2. Co jest dla Ciebie najwazniejsze w podrozowaniu.

Kazdy podrozuje na swoj sposob, tak jak chce albo tak jak potrafi. Istnieje cala masa ludzi, ktora wykupuje zorganizowane wycieczki lub krok po kroku “podrozuja” z przewodnikiem typu Pascal. Ja kieruje sie intuicja. Jest o wiele lzejsza niz przewodnik (w miejsce owego raczej wezme Kapuscinskiego) i doprowadza mnie dokladnie w te miejsca, w ktorych pragne sie znalezc. Sa to miejsca, z ktorych moge cos wyniesc i na pewno nie mam na mysli typowo polskiego wynoszenia czegos pod pazucha. Sa to miejsca, w ktorych moge sie czegos nauczyc, ludzie, dzieki ktorym moge sie czegos dowiedziec. Uczyc sie, uczyc, uczyc! To dla mnie najwazniejsze w podrozowaniu. (Zapewne drapia sie po glowie moje belfry z Jarocina, ktore dobrze wiedza, ze same dwoje w dzienniczku mialem).

pasikonik

3. Jak dlugo sie przygotowywales przed wyprawa.

Przygotowywalem sie 19 lat. Od dziecka interesowal mnie swiat. Palce w mape wciskalem, wyobraznia wedrowalem, globusy podkrecalem. Nie moglem doczekac sie momentu, kiedy wyjade z Jarocina. I zaraz po maturze wyruszylem. Przez trzy lata poznawalem Polske, potem ruszylem dalej. Jestem w drodze od osmiu lat. Podrozuje inaczej, bardzo powoli. Zamieszkuje miejsca, w ktorych sie zakochalem lub do ktorych zaprowadzil mnie los. Albo nos. Znajduje zajecie i zyje z miejscowymi. Albo jade zarobic na chwile do bogatszego kraju. Na poczatku to byl raczej instynkt, pozniej zrozumialem, ze jestem zyciowym nomadem… Wczesniej zdarzalo mi sie wynajmowac jakis pokoj, co przez kilka miesiecy moglem nazywac domem, ale ostatnie dwa lata nie mieszkam nigdzie, wedruje z plecakiem, uwodzony przez rozne sytuacje goszcze pod znajoma i nieznajoma strzecha.

[cut – pytania i odpowiedzi 4 i 5 znajdziesz na blogu Pasikonik – link poniżej]

6. Jak sobie poukladales sprawy z praca, kariera, z luka w CV.

Kariera nomada..? Jakas abstrakcja. Jesli o prace chodzi to zdecydowanie wole pracowac dla przyjemnosci albo za dach nad glowa niz dla pieniedzy. A w CV nie mam zadnych “luk”. Pisze wszystko. Na przyklad o tym jak mieszkalem kilka miesiecy w jaskini w Andaluzji albo jak wyciagalem kciuka na skraju brazylijskiej szosy.

7. Jak przelamac strach i obawy przed samotna wyprawa?

Trudno mi odpowiedziec na to pytanie, bo ja sie nigdy nie balem samotnej wyprawy. Malo tego! Uwazam, ze najlepiej podrozuje sie w pojedynke! Mysle, ze aby przelamac strach trzeba dojsc do jego zrodla. A ono zazwyczaj tryska strumieniem wlasnych kompleksow oraz zle dobranych informacji.Sprobujmy zrozumiec jedna rzecz. Zalozmy, ze od wczesnego dziecinstwa rodzice, wujkowie i ciotki, wszystkie media wpajaja ci, ze swiat jest piekny i fascynujacy, pelen dobrych ludzi i intencji. Czy dalej bys sie obawial? Prawdopodobnie o wiele mniej. A dlaczego media bezustannie trabia o wypadkach i nieszczesciach? Jednym z powodow jest to, ze wystraszonym spoleczenstwem latwiej sie kontroluje i manipuluje. Nie bedziesz sie wychylal kolego, nie bedziesz stwarzala za duzo problemow kolezanko, jesli zamkniecie sie w bance, bedziecie robili to, co wszyscy dookola robia i zaufacie, ze swiat na zewnatrz jest dziki i niebezpieczny…A ja radze wyciszyc umysl i odpowiedziec sobie samemu czego sie wlasciwie boisz i dlaczego. Odpowiedziec sobie czy chcesz zrozumiec, a zatem pokonac swoj strach, czy zyc z nim do konca zycia. Mozna tez posluchac tych, ktorzy jezdza i doswiadczaja, ktorzy widza, slysza, czuja i smakuja swiat. Ale najlepiej nie sluchac nikogo, tylko siebie, swojego serca.Jak serce chce jechac to zalecam chlapnac kieliszka zoladkowej i ruszyc.

Dzalszy ciąg wywiadu na jego blogu o bimbaniu.

different kind of travelling

Saturday, September 11th, 2010

sobota

pocztówka z La Paz

Wywiad w drodze – Wujek Filip z Ameryki

Wednesday, September 8th, 2010

Filip to nieprzeciętny agent. Zaglądałem na jego bloga, gdy był jeszcze w Azji. Nawet jakieś wiadomości wymieniliśmy. A tu któregoś dnia, w barze w Sucre siedzę sobie z dwoma Izraelitkami i wchodzi Filip. “Cześć Filip, zapraszam!” – tak skrzyżowały się nasze drogi. W Sucre we trzech (wraz z Pasikonikiem, który będzie bohaterem następnego odcinka) nakręciliśmy film. Niecodzienny film o podróżowaniu jakiego świat jeszcze nie widział. Mam nadzieję, że Pasiko zmontuje go przed końcem świata (podobno są postępy) i wreszcie świat ujrzy jak można się bawić w podróży. Dużo dobrych akcji Filip odstawił. I jedną złą, ale o tym nie będziemy mówić. :)

Filip podobnie jak ja nie może wyjechać z kontynentu. Utknął w Cali w Kolumbii. I dobrze mu tam.

A oprócz tego Filip jest bratem Muńka Staszczyka i największym na świecie antyfanem Budki Suflera.

Zapraszam na wywiad!

Wujek Filip Ziolkowski z Ameryki

1. Trzy kraje bez ktorych nie wyobrazasz sobie podrozowania.

Indie, Stany, Kolumbia

Indie za magie, madrosc, mocne uderzenie od poczatku do konca, beczke smiechu, miliony nowych doznan duchowych i wizualnych, USA – za przeciwienstwo tego lubimy w podrozowaniu, za nauke pokory, tolerancji i rozumienia swiata, za parki narodowe jak nie z tej bajki, przestrzenie, popkulture, odjechane miasta, mieszanke wszystkiego co najlepsze i najgorsze w tym swiecie, Kolumbia – za latonoska podroz taneczno-muzyczno-kulturalna, spontaniczna zabawe do bialego rana, sliczne, gorace dziewczyny, przemilych, wesolych i szczesliwych ludzi ktorzy mimo ze maja niewiele to potrafia sie cieszyc zyciem i sprawic ze od pierwszego dnia czujemy sie tutaj jak u siebie w domu.

2. Co jest dla Ciebie najwazniejsze w podrozowaniu?

Aby otworzyc umysl na to co nowe, nowe jezyki, egzotyczne zarcie, tradycje, ludzi, poznac lokalsow ale takze innych podroznikow. Podrozowania to zetkniecie sie z innym sposobem myslenia niz nasze i wspaniala lekcja aby wyzbyc sie krytykowania, narzekania czy oceniania innych. Po prostu chlonac, obserwowac, nie planowac zbyt szczegolowo i dac sie poniesc przygodzie.

3. Jak dlugo sie przygotowywales przed wyprawa?

W ciagu okolo miesiaca wykonalem wszystkie niezbedne szczepienia, zrobilem zakupy i zebralem informacje gdzie chce jechac i co zobaczyc. A pozniej wystarczylo cierpliwie czekac az mnie zwolnia (z powodu zmian strukturalnych w firmie).

4. Co Cie wkurwia?

Na dzis nic mnie nie wkurwia. Chcialoby sie powiedziec ze rowniez nic mnie nie “tyka”, ale to nieprawda. Np, marudny bialas bakpaker podrozujacy pol roku po ameryce poludniowej ale dziwnie wciaz nie znajacy podstaw hiszpanskiego, przyjezdza do Cali – miasta w ktorym obecnie mieszkam – przesiaduje calymi dniami w hostelu saczy w dzien browara ogladajac Simsons i filmy sensacyjne, narzeka ze nie ma nic do roboty, ze Kolumbijka nie oddzwonila, nienawidzi salsy (Cali to stolica salsy) a wieczorem wciagajac koke marudzi ze brakuje mu porzadnych klubow z elektroniczna muzyka i wzdycha za europejskim Buenos Aires.

Podobnie czasem lapie sie na tym ze smiesza mnie maruderzy, krytykanci, “realisci”, wiecznie niezadowoleni, oceniajacy, z wielkim ego, przywiazani do marek, krajow, idei. Na szczescie ostatnio bardzo rzadko mi sie to zdarza. Jeszcze nie wiem czy to efekt zmadrzenia czy szczesliwy “zbieg okolicznosci” – dobra karma:) Czas pokaze. Dopiero niedawno zrozumialem ze kazdy jest w 100% odpowiedzialny za to ze cos, lub ktos go wkurwia i tylko od nas zalezy jak sie do tego ustosunkujemy. Nie ma to nic wspolnego z wrazliwoscia, a wrecz przeciwnie jest powiazane z madroscia, badz inteligencja. Im mniej sytuacji ktore nas denerwuja tym wieksza madrosc, tym blizej do doskonalosci.

5. Za czym tesknisz najbardziej?

Byloby nie fair gdybym powiedzial ze nie tesknie, nie bylo mnie ponad 3 lata w domu. Jeszcze w tym roku chce sie zobaczyc z rodzinka, z przyjaciolmi, polazic po starym podworku, zobaczyc co sie zmienilo a co zostalo nienaruszone. Ale nie jest to tesknota romantyczna, szlochanie do sluchawki czy narzekanie w stylu “jak to fajnie by bylo gdyby”. Bez paniki. Wkrotce sie zobaczymy. (Korekta: obecnie jestem w Polsce na wakacjach…wywiad powstal 2 tygodnie zanim zdecydowalem sie przyjechac)

Ciąg dalszy na blogu Filipa.

if being crazy means living life as if it matters, then l don’t care if we are completely insane. do you?

Monday, September 6th, 2010

Wyprawiliśmy dziś imprezę dziękczynną dla rodziny. Bo to rodzinie zawdzięczamy, że poza praleczką i kuchenką, to praktycznie całe wyposażenie mieszkania wynieśliśmy ze schowków wszelakich, m.in. 16 metrów kw. wykładziny w kolorze ciemnego różu, kubeczki, zastawę ślubną siostry, która wpadła na odwiedziny z Niemiec, kubki, szklanki, tostery, a nawet maszyna do espresso. Wszyscy nam coś podarowali, użyczyli samochodu, otworzyli drzwi na strych ze starą, zakurzoną lodówką, pomogli przenieść 128 kartonów. Przybyła m.in. jedna babcia, co mnie uwielbia, błogosławi i przynosi kotleciki i kiełbaski, cobym nie zdechł jak pies przy wegetariańskiej diecie Gabrysi. Drugą babcię, bardziej sztywną i surową trzeba było przekabacić na naszą stronę, co w miarę się udało. Ogólnie dużo śmiechu było. Taka jest moja latynoska rodzina.

A poza tym byliśmy na jednym ślubie i weselu. Na uroczystość w kaplicy spóźniliśmy się 45 minut. Ale nic nie szkodzi, bo cała uroczystość rozpoczęła się z poślizgiem 2 godzinnym. Spóźnił się sam ojciec Eduardo, spóźnili się młodzi, a dla mnie to trochę nie-do-pomyślenia. Goście też się spóźniali aż do końca ceremonii. W sumie niezły sposób na latynoską punktualność – napisać na zaproszeniu 12sta, a zacząć o 14stej. A ksiądz żarty walił grube, tak grube, że po ceremoni poszedłem i się spytałem “Usted es polaco?”, “si…”, “ja też”, “Zbyszek jestem”. No tak polskie poczucie humoru da się poznać nawet, gdy gadka leci po hiszpańsku. Potem my się spóźniliśmy na wesele i ominęła nas paella z owocami morza. Może to i dobrze, bo do morza daleko. A potem trochę się upiliśmy i daliśmy czadu na parkiecie nie raz. Bo ja jak dobre jest paliwo, to na parkiecie potrafię koślawo wyhasać boliwijskie przytupy (które zakładają całkiem niezły poziom spożycia). Taki ze mnie tancerz.

Ogólnie pozytywny weekend był, ze dwa razy się tylko pokłóciliśmy.

pani z pieskiem

Sunday, September 5th, 2010

Myśli znowu nie przeszły przez wewnętrzną cenzurę. Niniejszym nie mam wam nic do powiedzenia.